I just don't know what to do with Myself
Autor: Maj , środa, 7 sierpnia 2013 21:44
No i stało się.
Wyprowadziłam się z miejsca, które najdłużej było czymś w rodzaju mojego domu. Wracałam do niego z radością. Stanowiło mojej schronienie w zimne i upalne dni, było ostoją spokoju. No chyba, że akurat robotnicy nakurwiali remont na balkonie, co uskuteczniali przez całe ostatnie 10 miesięcy. Właśnie skończyli. Wtedy kiedy się wyprowadziłam. Nie wiem, może po prostu wspólnota mieszkaniowa chciała wydymać mnie z bloku.
Ale ja nie o tym dziś.
Jestem w zupełnie innym świecie. Po pierwszym roku medycyny, po pierwszych, niezwykle inspirujących praktykach, w nowym mieszkaniu. Pałac Kultury mogę obserwować zza okna robiąc sobie rano kawę. Pod warunkiem, że będę kiedyś jeszcze ją robiła, bo na razie nie stać mnie na nią. Ekspres ma zasłużoną przerwę po roku akademickim. Kupię sobie jeszcze opiekacz do tostów i zostanę pełnoprawną studentką.
Pijemy dużo Pereł i obrzydliwego tyskiego. Moje współlokatorki szanują szampana z Biedry. Kosztuje 5 zł, ja się go jeszcze boję. Właściwie odkąd się wprowadziłam trwa mój piwny ciąg alkoholowy. Potrafię nic nie zjeść, ale jakiś browar zawsze się znajdzie. Beer prevents anorexia, bitches.
Mieszkanie z dziewczynami jest fajne. Musimy wyglądać całkiem nieźle paradując po domu w figach albo mierząc swoje szpilki. Atmosfera jest cudowna. I okazało się, że można być jeszcze bardziej roztrzepaną, wkurwiającą współlokatorką niż ja.
Codziennie obiecuję sobie, że poodkurzam. Codziennie obiecuję sobie, że pomaluję paznokcie. Codziennie obiecuję sobie, że w końcu zrobię pranie i umyję buty.
Jeszcze nic z tego nie wyszło. Zamiast tego bawię się w szukanie zaufania w narządzie lemieszowo-nosowym. No i w szpilkach oglądam jak Kate Moss produkuje się na klocku. Robi to dobrze.