Jestem Mendelejewem randek

Autor: Maj , poniedziałek, 29 września 2014 21:15

Będąc singlem czasem chodzi się na randki. 
Czy to po wyhaczeniu kogoś na imprezie, czy po długich godzinach spędzonych na rozmowach w Internecie lub przez telefon. Teoretycznie wszystko jest super. Bawiliście się świetnie, on był cudownym tancerzem, ona była taka zabawna i lubicie te same memy. Spotykacie się bez czynników rozpraszających. Jest naga prawda. Widzicie się pierwszy raz bez podniecającej, imprezowej atmosfery, bez alkoholu. I okazuje się nagle, że on nie jest już taki pewny siebie i zawiadacki. Ona ma parę kilogramów więcej niż myślałeś. Oboje wyglądacie inaczej niż tamtego wieczoru, a fotki kłamały. Jego suchary nie są śmieszne, kiedy idzie obok Ciebie. Ona śmieje się jak koń i wcale nie jest to słodkie. 
Co się stało? Wydawało się, że jesteście dla siebie idealni.
Siadasz sobie z kawą na łóżku i myślisz co właściwie poszło nie tak? Nie możesz zarzucić tej drugiej osobie niczego konkretnego, niczego co nie byłoby pierdołą. Opieprzasz się w myślach za drobiazgowość i złe podejście. Biczujesz się, bo znalazłeś jakieś drobne ale. I nagle doznajesz olśnienia. NIE BYŁO CHEMII MIĘDZY WAMI.
W tym momencie, Czytelniku, powinieneś zaliczyć facepalm i profilaktycznie oblać się gorącą kawą za to, jak głupio zabrzmiała ta myśl. Bo czym właściwie jest ta chemia, czy to w ogóle istnieje i jak powiedzieć drugiej osobie, że nie będziecie razem produkować wnucząt Twojej mamie?
Zapytałam dziś użytkowników Twittera czy wierzą w "chemię". Oto ich odpowiedzi opatrzone moimi komentarzami.

I love my friends.

1.
"Myślę, że jak najbardziej istnieje chemia między ludźmi. Jednak na pewno da się bez niej zbudować związek, oprzeć go na przyjaźni."

Zastanawiałam się czy w takim związku seks może być tak satysfakcjonujący jak wtedy, kiedy owa chemia jest obecna. Kiedy nie ma tego dzikiego pożądania, a jest jedynie przyjacielska miłość. Otrzymałam odpowiedź:

"Oczywiście, że nie. Jednak z doświadczenia wiem, że czasami taka stabilność jest dla ludzi lepsza."

Czy można zbudować związek oparty jedynie na wzajemnej czułości i przyjaźni? Owszem. Nawet seks takich par może być udany, jeśli w ogóle istnieje, bo znam również białe pary (mniej lub bardziej zadowolone z tego faktu). Jednak niestety w takich relacjach często dochodzi do nadużyć- kiedy jedna lub obie osoby budują swoją tożsamość i poczucie własnej wartości na partnerze. Zakrawa to na emocjonalne pasożytnictwo. Czy w tych związkach nie tęskni się za namiętnością? Tęskni się. I właśnie dlatego może dochodzić w nich do zdrad, tak jak pisze osoba nr 2.

Oh, hello Mr Darwin.

2
"Chemia istnieje. Dlatego są zdrady, jednorazowe numerki. Nie potrafimy się oprzeć fizyczności. Chemia to geny. Szukamy osób, które zagwarantują zdrowe geny naszym dzieciom. Zdrowe, czyli inne od naszych. Dlatego chemia to czysty instynkt."

W podobnym tonie utrzymana jest kolejna wypowiedź.

3.
"Chemia istnieje, ale to nic innego jak feromony, które przyciągają, np. jeśli chodzi o kobietę w zależności od dnia cyklu, działa na nią inny zapach. I da się bez tego czynnika spokojnie budować związek, bo chemia szybko mija, a oksytocyna rządzi trwale :D"

Mamy tu dwie łączące się teorie biologiczne, czyli coś, co lubię najbardziej. Podobnie jak inne ssaki, gady czy płazy mamy w jamie nosowej specjalny narząd, który jest znany jako narząd lemieszowo-nosowy. Lubię myśleć o nim jak o lokalizacji ludzkiego pożądania, choć jego rola w komunikacji między osobnikami Homo Sapiens nigdy nie została udowodniona. U innych zwierząt pełni on funkcję receptora feromonów, czyli związków chemicznych odpowiedzialnych za przeróżne komunikaty. Nam feromony kojarzą się głównie z pociągiem seksualnym, i fakt, są również takie ich rodzaje, które odpowiadają za zwierzęcy "podryw".
Istnieje teoria, że ludzie potrafią w pewien niezbyt jeszcze poznany sposób rozpoznać osobnika z optymalnym dla przyszłego wspólnego potomstwa zestawem genów. Taki potencjalny partner automatycznie staje się dzięki swemu zapachowi, czy też "aurze" bardziej dla nas pociągający. O jakie geny chodzi?
Oczywiście o takie, które umożliwią naszym latoroślom przeżycie, czyli o geny odpowiedzialne za powstanie układu immunologicznego. Przede wszystkim chodzi tu o różnorodność potencjalnych fenotypów cząsteczek MHC, które w naszym organizmie zajmują się prezentowaniem ludzkich antygenów na powierzchniach rozmaitych komórek. Są to białka kluczowe dla reakcji odpornościowej różnych typów. Problemy z ich syntezą prowadzą do ciężkich niedoborów odporności kończących się przedwczesną śmiercią.

Teraz przejdę do ogólnego omówienia słynnych hormonów miłości i przywiązania- oksytocyny i dopaminy. Wasze mózgi zostają nimi zalane po orgazmie. W skrócie- oksytocyna jest odpowiedzialna za skurcze mięśniówki, tak przy orgazmie, jak i przy porodzie czy karmieniu piersią. Ma rolę w promowanie uległości i, co ciekawe zarówno zaufania jak i zazdrości. Dopamina z kolei ma swój udział w tłumieniu bólu (więc seks na ból głowy jak najbardziej!) i odczuwaniu przyjemności. Rozregulowanie układu dopaminergicznego jest obserwowane w depresji. Czasem określa się tę substancję mianem "hormonu przywiązania". Istnieją teorie, że dopamina bierze udział w kształtowaniu trwałych relacji międzyludzkich.
Tak więc kiedy po namiętnej nocy czujecie się jak naćpani, to teraz już wiecie, że tak. Jesteście naćpani. I prawdopodobnie wcale nie spotkaliście miłości swojego życia, tylko jesteście chwilowo niepoczytalni.

A co jeśli sami kiedyś usłyszeliście, że nie ma między Wami, a Waszym crushem chemii? No wiecie, powietrze parzyło, a woda wokół osiągała temperaturę wrzenia, a tu nagle pada tekst: no wiesz, nie ma tego czegoś?

Zostańmy przyjaciółmi

4.
"IMHO tzw. chemia to wymówka, którą można zastosować kiedy nam się nie chce starać albo nie umiemy komuś powiedzieć, że jest dla nas nieatrakcyjny. Znaczy no, to nie jest jakieś mistyczne coś, po prostu z pewnych względów chcesz iść z kimś do łóżka albo nie. Czy to wygląd czy inteligencja. Różne rzeczy mogą się spodobać w drugiej osobie. Czasem ładnie pachnie, czasem ma ładne oczy, czasem imponuje ogarnianiem życia,a czasem po prostu zgrywacie się poziomem czułości, w sensie odpowiada ci ze jest silny i zdecydowany albo delikatny, zależy co lubisz. 
Pierdolimy, ze jest jakaś "chemia", żeby nie powiedzieć: jesteś brzydki, śmierdzisz, jak mnie trzymałeś to bolało, a nie jarało, jesteś tępy."


5.
""Chemia" w związku istnieje jako związek frazeologiczny "brakuje chemii" [w domyśle 'między nami'],kiedy jedna ze stron chce popukać na boku. Samo określenie "chemia" już wali ściemą. Albo się do kogoś pasuje albo nie. Związek to nie Tablica Mendelejewa."

Kto z nas nie zakończył kiedyś znajomości po prostu zrywając kontakt? Może zdarzyło Wam się posłać jeden z Nieśmiertelnych Tekstów w stylu "Zostańmy przyjaciółmi" czy "Nie jestem jeszcze gotowy na poważny związek"? Podpierając się brakiem chemii możemy zgrabnie, choć dość żenująco wymigać się z niesatysfakcjonującej nas relacji. Czy to uczciwe czy nie, to już zostawiam Wam.

Zsyntetyzujmy wnioski

Dostałam wiele odpowiedzi na moje pytanie. Część osób twierdziła, że chemii w ogóle nie ma, część, że owszem, istnieje i bez niej żaden związek nie przetrwa na dłuższą metę, a inni, że nie jest ona wymagana. Że są inne komponenty- psychologiczne, społeczne, ekonomiczne, które tę chemię mogą zastąpić. Coś jest na rzeczy moi państwo. A do Was należy decyzja czy warto spróbować wiązać się z kimś, na widok kogo nie ma się ochoty zerwać z niego ubrań i rzucić się z nim w najbliższe krzaki.

Dla mnie chyba niemożliwe jest zbudowanie czegokolwiek bez chemii z drugą osobą. Jeśli chcecie dzielić się swoimi przemyśleniami na ten temat, to zapraszam serdecznie.





It's aways fun and games until someone loses an eye.

Autor: Maj , piątek, 22 sierpnia 2014 18:13

Seks potrafi być naprawdę świetną zabawą. Jednak jak z każdą przyjemnością- trzeba umieć się w to bawić. To być może zbyt wczesna pora na pisanie na takie tematy, ale jestem u siebie, więc mogę. Nie chcesz czytać- kliknij krzyżyk i idź pobawić się gdzie indziej. O czym będzie? O gwałcie.
Nie mam nic do fantazji seksualnych i przenoszenia ich w całości lub po części do świata rzeczywistego. Sama lubię robić w łóżku to co mnie podnieca i co mi sprawia przyjemność. Nic w tym złego. Jeśli dwie osoby lubią prać się po twarzach, ciągnąć za włosy czy oblewać gorącym woskiem- wszystko jest w porządku. Wszystko jest okej, do momentu, w której przekraczamy pewną granicę, której jedna osoba z dwójki nie chce przekraczać. Czemu nie piszę o trójkątach? Czemu biorę na warsztat jedynie pary? Cóż, odpowiedź jest prozaiczna. Uczestniczyłam w tym roku w fakultetach z seksuologii. Zdziwilibyście się ile zachowań, które uznajemy za "zboczone" jest wg seksuologa normą. Ale nie trójkąty. One nie mieszczą się w kategorii "normalne", ponieważ zazwyczaj jest to nadużycie co najmniej jednej osoby. W seksie ma chodzić o wzajemną chęć sprawienia sobie przyjemności. Gdy egoizm przekracza pewną granicę- mamy do czynienia z nadużyciem. To tak jeśli chodzi o zdanie seksuologów.
Nie mam nic do odgrywania scenek gwałtów w łóżku, jeśli oboje partnerów tego chce i się na to zgadza. To samo z pewną dawką agresji. Seksualność jest odpowiednio zbalansowanym stosunkiem czułości i agresji. To są elementy dobrego współżycia. Co satysfakcjonuje oboje partnerów i nikogo postronnego nie krzywdzi- jest w porządku.
Wracając do tematu głównego- czym jest gwałt? Prawnie- zgwałcenie. Zgwałcenie to wymuszenie stosunku płciowego wbrew woli lub bez świadomości osoby gwałconej.Chciałabym odnieść się tu do kilku mitów, które są wiecznie żywe i najwyraźniej śmieszą wiele osób.
1.Gwałt może zdarzyć się w małżeństwie, w związku, na randce czy na imprezie. Gwałciciel może być członkiem rodziny, mężem, chłopakiem czy też przypadkową osobą poznaną na imprezie. Może też być zupełnie obcą nam osobą. To, kim jest nie jest ważne- jeśli dopuszcza się takiego czynu to popełnia przestępstwo. Niezależnie do tego kim dla nas jest.
2.Nie jest istotne w co jest ubrana ofiara gwałtu. To gwałciciel popełnia przestępstwo nie mogąc utrzymać swoich instynktów na wodzy. Tak jak z alkoholem. Wiesz, że odpierdala ci jak wypijesz? To do cholery jasnej, nie pij. Hollaback Polska przytacza niejedną historię nadużycia, w której ofiary nie były ubrane wyzywająco. I teraz- uwaga- możemy nosić dokładnie takie ciuchy na jakie mamy ochotę. Nie popełniasz przestępstwa zakładając mini.
3.Popularne w dowcipach stosunki "na śpiocha" to też jest gwałt. Nie potrafię zrozumieć jaką przyjemność sprawia akt seksualny z nieprzytomną osobą. Szczerze mówiąc brzydzę się osób, które tak właśnie robią. Bo to nie jest fikcja. Wiele dziewczyn, które straciło przytomność- czy to śpiąc obok swojego chłopaka (znam taki przypadek osobiście) czy też po alkoholu (też znam) czy pod wpływem narkotyków (i niespodzianka- również znam) zostało w ten sposób wykorzystanych. Więc zrozumcie, drodzy państwo- TE DOWCIPY NIE SĄ ŚMIESZNE. HALO, TO SIĘ ZDARZA NAPRAWDĘ. Nawet nie wiecie ile waszych koleżanek padło ofiarą takiego czynu.
4. Nie jest ważne na ile się gwałcicielowi pozwoliło. Dziewczyna może zmienić zdanie i to zakomunikować. Jeśli ktoś dotyka Cię w taki sposób, w jaki dotykać nie powinien- reaguj. I nie czuj się winna jeśli ktoś wbrew Twej woli tę granicę przekroczył. To on tu robi coś złego, a nie Ty odmawiając mu.
5. Ofiara gwałtu nie zawsze zamyka się w czterech ścianach, skacze z okna czy pogrąża się w głębokiej depresji. One wszystkie chcą normalnie żyć, choć już zawsze będą obrywać rykoszetem tego co się stało. Pozostają ludźmi ze wszystkimi tego następstwami- chcą kochać, chcą się bawić, chcą być z kimś blisko, o ile na to pozwala im stan psychiczny. Więc jeśli znasz taką osobę, która radzi sobie po tej osobistej tragedii na swój sposób- to nie śmiej myśleć, że kłamie, tylko dlatego, że  próbuje żyć normalnie.

Drodzy państwo. Opowiadając arcynieśmieszne dowcipy o gwałtach wcale nie ośmieszamy tego zjawiska. Jestem w szoku ile spośród moich rówieśnic zostało zgwałconych lub wykorzystanych seksualnie. Myślicie, że to zgłosiły? Myślicie, że w jakikolwiek sposób ścigały sprawców? Nie, bo w naszym społeczeństwie gwałt to wciąż jest pretekst do żartów, a nie do udzielenia realnej pomocy. Chcę to zmienić. Dlatego będę piętnować wszystkie te zjawiska. Będę piętnować molestowanie seksualne w przestrzeni publicznej, będę banować ludzi w Internecie za dowcipy o gwałtach.

Wystarczy. To nie jest już śmieszne.Pora to zrozumieć.

PS. Mężczyźni również padają ofiarą gwałtów, jeśli część z Was tego nie wie. Jednak temat wymaga głębszego research'u, którego w obecnych warunkach się nie podejmuję. Prosta sprawa- nikt nie ma prawa przekraczać niczyich granic intymności.

Słucham oddechu

Autor: Maj , czwartek, 26 czerwca 2014 14:15

Obudziłam się przygnębiona. Chłód niby-letniego poranka wdarł się pod dziurawy koc o 7:30 i sprawił, że po 15 minutach wiercenia się postanowiłam jednak wstać. Poszłam zrobić sobie niedobrą kawę rozpuszczalną z 4 łyżeczek Skręciłam sobie fajkę z ulubionego tytoniu i usiadłam na zimnym balkonie z nową książką Wassmo na kolanach. Chociaż zbierało mi się na mdłości, papieros i kawa lekko mnie otrzeźwiły. Nie mogę na siebie patrzeć tego dnia. PMS uczynił ze mnie kapryśne, obrzmiałe zwierzę, które reaguje niewspółmiernie do sytuacji. Nie mam ochoty wychodzić z domu.
O samej książce nie muszę chyba pisać, że jest doskonała. Sądzę, że nie ma takiej prozy Wassmo, której bym nie połykała w całości i to ze szczerym zachwytem. Czytałam ją mocząc stopy w ciepłym roztworze soli, a potem także gdy schły, wysmarowane kremem do rąk.
Jest w tej powieści taki wątek, który przypomina mi uczucia, które towarzyszyły mi niespełna rok temu. Babka głównej bohaterki jest żoną mężczyzny chorego na niesiniczą wadę serca. Powoli obserwuje jak stan jej ukochanej osoby (i ojca ich 10tki dzieci) stopniowo się pogarsza aż do paraliżu i konieczności hospitalizacji na drugim końcu kraju. Choć ta sytuacja jest dużo bardziej dramatyczna niż ta, której byłam świadkiem, uczucie troski, kiedy nasłuchuje się nocą kolejnego oddechu, jest mi dobrze znane.

Niektórzy uważają, że popełniłam błąd. Ja sama tak uważam. Poświęciłam całe swoje dotychczasowe życie dla porywu uczucia z nadzieją, że odkryłam coś cudownego. Po dziś dzień prześladuje mnie widmo tego, co zrobiłam. Moje kolejne próby stworzenia związku paliły na panewce, a gdzieś w tle widziałam to przerośnięte serce i sine usta. Mój były mnie prześladuje, choć na realne gnębienie brakuje mu sił.
Nie wnikając w szczegóły, w sensacyjnych dość okolicznościach rozpoczęłam związek z P. Nie będę wymyślać mu żadnego fantazyjnego pseudonimu ani pisać "On" z wielkiej litery, bo primo- to byłoby tandetne. Secundo- nie zasługuje na to.
Choć pozostał mi w ustach niesmak, to uważam, że ta historia bardzo wiele mnie nauczyła. Tym bardziej, że przyszłości zostanę lekarzem.

Wszystko zaczęło się na izbie przyjęć. On był pacjentem, którego nocą przywiozła karetka. Ja robiłam praktyki pielęgniarskie na izbie. Nikomu nie chciało się nim zająć, a że ja byłam już nieco otrzaskana, powiedziałam pielęgniarkom, że zrobię podstawowe pomiary.
Żal mi go było, bo spływał praktycznie z ławki czekając, aż ktoś do niego wyjdzie. Wyglądał na cholernie zmęczonego gościa pod 30tkę z wyjątkowo pięknym błyskiem w oku. Nawet pomimo kredowobladej cery i sinych ust. Jego kończyny były obrzęknięte i zimne, a brzuch wzdęty. Teraz wiem, że najpewniej mogłabym z łatwością wymacać jego wątrobę. Narzekał na mdłości, kołatanie w klatce i problemy ze snem. Dobrze wiedział, że ma migotanie przedsionków- przypadłość, w której przedsionki kurczą się niezależnie od komór. Pamiętam, że biły z częstością powyżej 300/min. Kiedy podłączałam go do EKG zauważyłam, że ma jakieś urządzenie wszczepione po prawej stronie klatki piersiowej. Wtedy nie wiedziałam jeszcze co to jest ICD- implantable cardioverter-defibrillator.
Nie mogłam go tak zostawić. Spędziłam noc siedząc przy jego łóżku, rozmawiając z nim. Połączyło nas to dziwne uczucie, że zna się kogoś od zawsze. Rano nie wymieniliśmy się numerami, ale wracałam do domu jak na skrzydłach.
P miał kardiomiopatię przerostową. Piszę o tym w czasie przeszłym, ponieważ nie miałam z nim kontaktu od grudnia. Nie wiem czy żyje. Wtedy, kiedy z nim byłam nie znałam jeszcze dokładnie fizjologii i patofizjologii układu krążenia. Nie potrafiłam poprawnie sklasyfikować jego objawów i zrozumieć dlaczego nie może jeść, dlaczego nie może spać, dlaczego mdleje w łazience. Teraz wiem, że miał III stopień niewydolności krążenia wg skali NYHA. W IV stopniu zazwyczaj chorzy przeżywają rok, nie mogą wstawać z łóżka o własnych siłach (a nawet nie bardzo mogą zmieniać pozycję ciała) i jedynym dla nich ratunkiem jest przeszczep serca.

Wtedy byłam do szaleństwa zakochana. Byłam szczęśliwa leżąc z nim w ciemnym, chłodnym pokoju i pijąc lodowatą wodę gazowaną, kiedy na zewnątrz upał prażył ulice Saskiej Kępy. Mam wiele pięknych wspomnień, choć on pewnie ma ich mniej. Zafundował mi naprawdę paskudny koniec tego krótkiego, choć intensywnego związku.
Dążę do tego, że doświadczenie cierpienia z takiej perspektywy otwiera oczy. W klasyfikacjach i skalach zapisuje się, że "pacjent odczuwa umiarkowane dolegliwości, które zmniejszają jego komfort życia.". A ja widziałam łzy w oczach, kiedy on nie mógł bez przerwy dojść do przystanku oddalonego od klatki schodowej o 100 m. Kiedy w 2 dni utył 10 kg z samej wody, bo mu się zrobiły obrzęki. Miał 30 lat, a jego ciało nie poddawało się jego woli. Nie mógł zrobić tak naprawdę niczego. Każdej nocy kiedy u niego spałam nasłuchiwałam czy on dalej oddycha. Budziłam się z krzykiem kilka razy w ciągu nocy, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Zazwyczaj nie było. Przedsionki ciągle wpadały w migotanie. Jego śniadanie było garścią leków- blokery kanałów wapniowych, beta-blokery, amiodaron, inhibitory konwertazy angiotensyny, furosemid, potas. Wtedy te leki były dla mnie zagadką. Z niepokojem obserwowałam jak łyka to wszystko, a następnie stara się znieść efekty uboczne.

Studenci medycyny są okrutni. Kiedy rozmawiamy o eutanazji z powodów medycznych, o tym, że są chorzy przewlekle, którzy cierpią tak strasznie, że chcieliby umrzeć, studenci medycyny zazwyczaj mówią, że taką osobę należy skierować do psychiatry i przepisać jej magiczne pigułki. Proszę mnie źle nie zrozumieć- P nie chciał umierać. Zmierzam do tego, że dla studentów wszystkie problemy świata mogą być rozwiązane za pomocą garści psychotropów. Nie rozumieją istoty bólu chorego. Nie wiedzą jak to jest obserwować jak najbliższa osoba na świecie sinieje i budzi się w nocy nie mogąc oddychać. Jest bezradność. Świadomość, że tak naprawdę nic nie pomoże. Mając tamtą wiedzę, którą miałam i którą mam teraz stałam się dużo wrażliwsza na to, co odczuwają osoby dotknięte chorobami przewlekłymi.
Moja empatia wzrosła. To jest najcenniejsza rzecz, którą z tego związku wyniosłam.

Wydarzenia, które nauczą Cię życia

Autor: Maj , poniedziałek, 16 czerwca 2014 16:59

Masz 19 lat i wydaje Ci się, że wszystko już widziałeś? Otóż nie, a hasło brzmi "okoń".

1. Wyprowadzka z domu rodzinnego
Kiedy pakujesz swoje szmatki w węzełek i niczym Włóczykij opuszczasz ciepłe gniazko okazuje się, że rzeczy nie biorą się z powietrza, czyste ubrania nie rosną w szafie, a jak sobie nie ugotujesz, to chodzisz głodny. Taka twarda lekcja samodzielności uczy obsługi pralki, podstawowych technik żywienia się jajkami i pieczywem, wymiany żarówek i zakupów podstawowych artykułów gospodarstwa domowego, takich jak mop czy szufelka. Szufelka, która do tej pory kojarzyła Ci się jedynie z Twoim iPodem.

2.Praca w gastronomii
Funkcjonuje takie powiedzenie: nie znasz życia, jeśli nie pracowałeś w gastronomii. Najlepiej w fastfoodzie, ale restauracje też wcale nie są lepsze. To jest ten moment, w którym zaczynasz rozumieć dlaczego wszyscy wokół kurwią, że pracodawcy i rząd biorą ich w dupę bez wazeliny, dowiadujesz się, że istnieje coś takiego jak PIT i że nie możesz tego zlewać w nieskończoność i że ludzie ogółem są ostro popierdoleni. Zaczynasz zauważać, że sam zachowujesz się jak debil kiedy wchodzisz do knajpy i za małą kanapkę płacisz ciężkim Władysławem Jagiełło. Czujesz się dziwnie kiedy mokrą szmatką zmywasz koks rozsypany przez gości przy lustrze w łazience.

3.Pierwszy poważny związek
Okazuje się, że dopasowanie się z drugim człowiekiem i poznanie go wymaga dużej ilości uwagi i dobrej woli. Czy to będzie związek, w którym przez 3 lata chodzicie za rękę po osiedlu, czy też taki, który zakończy się wspólnym mieszkaniem- nie ważne. Uczysz się kompromisów i ogarniania swojej zeschizowanej dupy dla kogoś innego. Kiedy już wszystko kończy się z hukiem, nie myśl źle o swoim byłym/byłej, bo wiele się nauczyłeś i dostałeś niezły kawałek doświadczenia. Możesz wyciągnąć wnioski na przyszłość lub schować dobre chęci do kieszeni i zacząć rozkurwiać innym mózgi relacjami typu fuckfriends.

4.Pierwsze zerwanie
Kiedy okazuje się, że jednak nie jesteś takim kozakiem z najwyższej półki i że ktoś może Cię nie chcieć. To potrafi być wstrząs. Można to przetrwać i dojść do wniosku, że ma się na związki tak bardzo wyjebane tudzież załamać się i trafić do psychiatry. I powaga danego związku wcale nie koreluje z ciężkością reakcji- sprawdzone info.
Karma's a bitch. Poczuj to, co czuli wszyscy, którym zafundowałeś to samo. Wzmocni Cię to.To czas, w którym uczysz się być sam ze sobą. Kraina Singli ma za zadanie stworzyć z Ciebie wartościowego, samowystarczalnego człowieka, który wie kim jest.

5.Friendzone
Skoro już wiesz, że nie dla wszystkich jesteś bóstwem, czas na mały friendzone. Poznajesz swojego/swoją nemezis i już nic nie jest takie samo. Biegasz za kimś z wywieszonym ozorem i jedyne o czym marzysz to odrobina atencji. Zamiast mózgu masz galaretkę truskawkową. Najpewniej on/ona ma na drugie Mindfuck, ale Ty i tak dziękujesz za każdy najmarniejszy przejaw zainteresowania. Jak się z tego leczyć i czy warto? No fuckin' idea.

6.Założenie konta na serwisie randkowym
To jest ten moment, w którym okazuje się, że połączenie uroda+inteligencja jest kurwa tak rzadkie, że wręcz nie możesz uwierzyć, że zjebałeś swoje poprzednie związki, które koniec końców nie były takie złe. Kiedy już znajdujesz kogoś, kto łączy te dwie cechy, rozmowa się klei i dochodzi do spotkania okazuje się, że typ jest nudziarzem/tandeciarzem/biedakiem mentalnym/socjopatą/ w wolnych chwilach zajmuje się ratowaniem żółwi błotnych/ma na imię Maciek/ fotki kłamały.

Czy trzeba przejść przez wszystkie etapy? Nie. Czy jest to przyjemne? Hell no. Czy jest to przydatne? Pewnie nie uwierzysz, ale bardzo.

Pada.

Autor: Maj , niedziela, 27 kwietnia 2014 01:41

Zapomniałam parasolki wracając z pracy. Mokre włosy przykleiły mi się do policzków, osiadły na mięśniach szyi.
Płaszcz przylega do talii bardziej. Beż stał się ciemniejszy.
Jeansy oblepiają mi uda. Chciałbyś to zobaczyć.
Jak stukam obcasami spiesząc się do domu. Jest pięć po pierwszej w nocy. Ulice Warszawy są ciche. Widać tylko niegasnące światła. Słychać tylko jak idę i oddycham.
Krople deszczu obrysowują mi wargi i spływają na ciepły język.
Wchodząc do domu nie zapalam światła. Odrobina krwi na mojej skroni nasyca powietrze drażniącym zapachem żelaza.
Moje uda po ciemku są białe. Jarzą się w czerni mojego pokoju.
Chciałbyś to zobaczyć. Wiem to.

Student pracujący

Autor: Maj , wtorek, 3 grudnia 2013 02:18

Kiedy zaczęłam szukać pracy myślałam, że jest to dość łatwe i oczywiste zadanie. Załamałam się chyba po około 5-6 CV bez odpowiedzi, dwóch bezowocnych rozmowach kwalifikacyjnych i dwóch dniach próbnych. Kiedy wypełniałam internetowy formularz zgłoszeniowy dla Subway nie miałam większych nadziei. Przyjaciel powiedział mi kiedyś, że tego i tak nikt nigdy nie sprawdza, więc nie spodziewałam się odzewu. Chciałam oczyścić sumienie i usprawiedliwić się, że właściwie zrobiłam wszystko co mogłam. Dzień po wysłaniu formularza dostałam telefon z jednego ze stołecznych sabłejów. Tak oto wstąpiłam w szeregi ludzi w czerwonych koszulkach.
Nie będę rozwodzić się nad tym jak mi się pracuje, z kim i dlaczego. To co jest niesamowite w pracy w takim miejscu, i w ogóle w jakiejkolwiek pracy wymagającej kontaktu z klientem, to uświadomienie sobie jak abstrakcyjne pomysły potrafią mieć w zasadzie normalni ludzie. I bynajmniej nie mam tu na myśli próśb o różne warzywa na dwie różne połówki kanapki. Oto przegląd najlepszych akcji z tego tygodnia:

1. Okropny kocioł, kolejka zakręca za drzwiami. Właśnie napłynęła fala głodnych ludzi i wszyscy chcą zjeść teraz, już, najlepiej największą możliwą kanapkę ze wszystkim co się da. Obsługujemy panią, która bardzo upiera się na mini suba, powtarzając, że chce najmniejszą bułę jaką mamy. Koleżanka przygotowuje go dla niej, ponieważ my, żółtodzioby, nie znamy procedur dla tak małej kanapki. Z kolejki wyłania się następny klient, widać, że taki niezorientowany dość, przyjmuję zamówienie.
M: Dzień dobry, witamy w Subway. Co dla pana?
K: A ja chcę NORMALNĄ kanapkę
M (niewzruszona): Co to znaczy normalna kanapka?
K: Z SANDACZEM.
Wrosłam w podłogę, zamrugałam parokrotnie, po czym jak grzeczny i kulturalny pracownik sektora gastronomicznego zapytałam czy może być z szynką. Możliwe, że lekko zachichotałam.

2. Stoję na warzywach, kolejka jak zwykle. Klient zamawia dużą, 30 centymetrową bułkę. Standardy mówią, że na każdą taką kanapkę przypada po 6 warzyw każdego rodzaju. Oczywiście ludzie lubią brać mniej tego, więcej tamtego i nigdy nie jest to problem. Nawet lubię takich wybrednych, bo mniej się człowiek napracuje nad takim sandwichem w którym jest na przykład tylko pomidor i dużo oliwek.
K:...i do tego proszę jedną ostrą papryczkę.
Maj, jako przykładny pracownik znający standardy łapie mniejszą niż zwykle garstkę jalapenos i rozkłada na kanapce.
K: NIE, NIE TAK. PROSZĘ MI POŁOŻYĆ JEDEN PLASTEREK.
Okeeeeej. Zdejmuję, pozostawiam jedną, samotną papryczkę na trzydziestocentymetrowej powierzchni, polewam sosem i przekrajam. Klijęt nasz pan.

3. Akcja znana właściwie tylko z opowieści.
X: Dzień dobry, witamy w Subway. Co mogę dla pana przygotować?
K: Dzień dobry. Poproszę kanapkę klubową.
Niby mała rzecz, a cieszy. Oczywiście chodziło o Subway Club, ale w naszych zmęczonych głowach nagle zagrali DJ-e, laski zaczęły wywijać tyłkami, a faceci zgonować po kątach. Tak właśnie S Club został u nas oficjalną kanapką melanżu.

obrazek jest autorstwa Mileny Milak

Gdzie jest Twój tata?

Autor: Maj , sobota, 16 listopada 2013 02:33

Pozostając w temacie jesiennej depresji pozwolę sobie przytoczyć piosenkę:


Jej, czy ktoś z Was sprawdzał o czym on śpiewa tym razem? Wszyscy znamy Stromae z jego hitu "Alors on danse", który opowiada o tym jak to nie układa się w życiu, w pracy i z hajsami. W tej sytuacji wszystko jest jasne i proste: więc idziemy tańczyć!
Tym razem w formie tanecznego bitu dostajemy naprawdę poważną rozkminę. Ci, którzy znają francuski sami słyszą. Ci, którzy nie znają, lub tak jak ja- dopiero zaczynają swoją przygodę z tym językiem- sprawdźcie proszę o czym on śpiewa. Warto. A więc proszę, powiedz mi gdzie jest Twój tata?
Mamy plagę rozwodów, dzieci chowają się w cieniu pracujących ojców lub w ogóle ich nie znając. Niesamowite, że ktoś nagrał coś takiego, zwłaszcza w popowej konwencji. Co dzisiaj znaczy być ojcem? Czy to już tylko łożenie na rodzinę? Czy kosztem lepszego poziomu życia warto poświęcić spędzanie czasu z rodziną? Jak to będzie wyglądało gdy to nasze pokolenie założy rodziny? To pokolenie, które często chowało się bez ojca właśnie.
Mojemu ojcu mogłabym zadać to samo pytanie, które powtarza Stromae: papa où t'es?