Piotra jest już na fejsbuku!
-
No jest, tak wyszło. Prowadzić będzie tam pamiętnik, ale póki co chyba
pozamieszcza stare wpisy. Może nawet wszystkie, jeden dziennie. Co Wy na
to? Chcecie...
Zupa z kukurydzy, ziemniaków i jabłek
-
Jeszcze wczoraj były upały, a ja zamykałam w domu okna przed żarem. Dziś
przez te same okna nad ranem wpada chłód, a ja budzę się z chrypką.
Wielkimi kr...
Pozostając w temacie jesiennej depresji pozwolę sobie przytoczyć piosenkę:
Jej, czy ktoś z Was sprawdzał o czym on śpiewa tym razem? Wszyscy znamy Stromae z jego hitu "Alors on danse", który opowiada o tym jak to nie układa się w życiu, w pracy i z hajsami. W tej sytuacji wszystko jest jasne i proste: więc idziemy tańczyć!
Tym razem w formie tanecznego bitu dostajemy naprawdę poważną rozkminę. Ci, którzy znają francuski sami słyszą. Ci, którzy nie znają, lub tak jak ja- dopiero zaczynają swoją przygodę z tym językiem- sprawdźcie proszę o czym on śpiewa. Warto. A więc proszę, powiedz mi gdzie jest Twój tata?
Mamy plagę rozwodów, dzieci chowają się w cieniu pracujących ojców lub w ogóle ich nie znając. Niesamowite, że ktoś nagrał coś takiego, zwłaszcza w popowej konwencji. Co dzisiaj znaczy być ojcem? Czy to już tylko łożenie na rodzinę? Czy kosztem lepszego poziomu życia warto poświęcić spędzanie czasu z rodziną? Jak to będzie wyglądało gdy to nasze pokolenie założy rodziny? To pokolenie, które często chowało się bez ojca właśnie. Mojemu ojcu mogłabym zadać to samo pytanie, które powtarza Stromae: papa où t'es?
Dużo działo się w ciągu ostatnich pięciu tygodni. Przeprowadzka, oswajanie się z samotnością, ponowne przeżywanie rozstań, propozycja pracy, dziwaczne doświadczenia towarzyskie. W finale złamane serce.
Cieszę się nowym mieszkaniem. Przeprowadziłam się do swojej ulubionej dzielnicy. Siedzę w oknie na piątym piętrze, noga wystaje mi na zewnątrz. Niby mam lęk wysokości, ale powiedzmy, że i tak mnie to jebie. Patrzę na przejeżdżające tramwaje, na szare niebo i czubki wciąż jeszcze ulistnionych drzew z parku naprzeciwko. Codziennie przed zaśnięciem słucham nocnych płynących ulicą, na którą wychodzą moje okna. Bo tak, tym razem mam okna. Poza ciszą słychać tylko ich szum.
Siedząc w oknie palę krzywo skręcone fajki. Śmieszne są, o smaku pinacolady. Dają mi pewnego rodzaju Substytut.
Mam najbardziej żałośnie skręcone fajki po tej stronie Wisły. Kumple płakali ze śmiechu jak mnie uczyli.
Z głośników leci ZAZ i jej Recto Verso. Świetna płyta. Dzisiaj nawet udało mi się narysować coś, co ma znaczenie. Pierwszy raz od około 1,5 roku.
Bajzel w moim życiu uczuciowym trwa, tak naprawdę nigdy się nie skończył. Przywołując w pamięci słowa Scotta Pilgrima- właśnie piorę publicznie swoją seksowną bieliznę.
Codziennie zmagam się z gniewem, ostatnio coraz częściej. Ciąży mi ktoś na wątrobie i burzy żółć do tego stopnia, że każdego dnia wycieram wszelkie ślady obecności tej osoby w swoim życiu. Nie chcę niczego pamiętać.
Na domiar złego pojawił się ktoś diametralnie inny niż wszyscy. Tak jak zapowiadał, wciska mnie do głębokiego friend-zone. Co zrobię? To co już zdążyłam wypróbować. Odetnę go jak gnijącą kończynę i wyrzucę jak najdalej od siebie. Niech się grzeje w blasku swojej zajebistości sam.
Nie mogę się uczyć. Mam gastrofazę. Śpię rekordowo długo. Potrzebuję kilku dni, żeby dojść do siebie.
Po x wysłanych CV ktoś się w końcu odezwał. Przepracowałam dwa dni próbne. Moje ciuchy przesiąkają zapachem frytury. Ludzie w autobusach na mój widok myślą o obiedzie. Mam nadzieję, że coś z tego będzie, choć to jeszcze bardzo nieoficjalne...
Potrzebuję odpocząć przez parę dni. Zapowiadany cykl Maj Adoptuje oczywiście powstanie. Jedno spotkanie za mną, trzy przede mną. Na razie po prostu nie mam siły usiąść i o tym pisać...
Kolejne randki zapowiadają się wyjątkowo lamersko, więc przypuszczam, że będzie co czytać.