Słucham oddechu

Autor: Maj , czwartek, 26 czerwca 2014 14:15

Obudziłam się przygnębiona. Chłód niby-letniego poranka wdarł się pod dziurawy koc o 7:30 i sprawił, że po 15 minutach wiercenia się postanowiłam jednak wstać. Poszłam zrobić sobie niedobrą kawę rozpuszczalną z 4 łyżeczek Skręciłam sobie fajkę z ulubionego tytoniu i usiadłam na zimnym balkonie z nową książką Wassmo na kolanach. Chociaż zbierało mi się na mdłości, papieros i kawa lekko mnie otrzeźwiły. Nie mogę na siebie patrzeć tego dnia. PMS uczynił ze mnie kapryśne, obrzmiałe zwierzę, które reaguje niewspółmiernie do sytuacji. Nie mam ochoty wychodzić z domu.
O samej książce nie muszę chyba pisać, że jest doskonała. Sądzę, że nie ma takiej prozy Wassmo, której bym nie połykała w całości i to ze szczerym zachwytem. Czytałam ją mocząc stopy w ciepłym roztworze soli, a potem także gdy schły, wysmarowane kremem do rąk.
Jest w tej powieści taki wątek, który przypomina mi uczucia, które towarzyszyły mi niespełna rok temu. Babka głównej bohaterki jest żoną mężczyzny chorego na niesiniczą wadę serca. Powoli obserwuje jak stan jej ukochanej osoby (i ojca ich 10tki dzieci) stopniowo się pogarsza aż do paraliżu i konieczności hospitalizacji na drugim końcu kraju. Choć ta sytuacja jest dużo bardziej dramatyczna niż ta, której byłam świadkiem, uczucie troski, kiedy nasłuchuje się nocą kolejnego oddechu, jest mi dobrze znane.

Niektórzy uważają, że popełniłam błąd. Ja sama tak uważam. Poświęciłam całe swoje dotychczasowe życie dla porywu uczucia z nadzieją, że odkryłam coś cudownego. Po dziś dzień prześladuje mnie widmo tego, co zrobiłam. Moje kolejne próby stworzenia związku paliły na panewce, a gdzieś w tle widziałam to przerośnięte serce i sine usta. Mój były mnie prześladuje, choć na realne gnębienie brakuje mu sił.
Nie wnikając w szczegóły, w sensacyjnych dość okolicznościach rozpoczęłam związek z P. Nie będę wymyślać mu żadnego fantazyjnego pseudonimu ani pisać "On" z wielkiej litery, bo primo- to byłoby tandetne. Secundo- nie zasługuje na to.
Choć pozostał mi w ustach niesmak, to uważam, że ta historia bardzo wiele mnie nauczyła. Tym bardziej, że przyszłości zostanę lekarzem.

Wszystko zaczęło się na izbie przyjęć. On był pacjentem, którego nocą przywiozła karetka. Ja robiłam praktyki pielęgniarskie na izbie. Nikomu nie chciało się nim zająć, a że ja byłam już nieco otrzaskana, powiedziałam pielęgniarkom, że zrobię podstawowe pomiary.
Żal mi go było, bo spływał praktycznie z ławki czekając, aż ktoś do niego wyjdzie. Wyglądał na cholernie zmęczonego gościa pod 30tkę z wyjątkowo pięknym błyskiem w oku. Nawet pomimo kredowobladej cery i sinych ust. Jego kończyny były obrzęknięte i zimne, a brzuch wzdęty. Teraz wiem, że najpewniej mogłabym z łatwością wymacać jego wątrobę. Narzekał na mdłości, kołatanie w klatce i problemy ze snem. Dobrze wiedział, że ma migotanie przedsionków- przypadłość, w której przedsionki kurczą się niezależnie od komór. Pamiętam, że biły z częstością powyżej 300/min. Kiedy podłączałam go do EKG zauważyłam, że ma jakieś urządzenie wszczepione po prawej stronie klatki piersiowej. Wtedy nie wiedziałam jeszcze co to jest ICD- implantable cardioverter-defibrillator.
Nie mogłam go tak zostawić. Spędziłam noc siedząc przy jego łóżku, rozmawiając z nim. Połączyło nas to dziwne uczucie, że zna się kogoś od zawsze. Rano nie wymieniliśmy się numerami, ale wracałam do domu jak na skrzydłach.
P miał kardiomiopatię przerostową. Piszę o tym w czasie przeszłym, ponieważ nie miałam z nim kontaktu od grudnia. Nie wiem czy żyje. Wtedy, kiedy z nim byłam nie znałam jeszcze dokładnie fizjologii i patofizjologii układu krążenia. Nie potrafiłam poprawnie sklasyfikować jego objawów i zrozumieć dlaczego nie może jeść, dlaczego nie może spać, dlaczego mdleje w łazience. Teraz wiem, że miał III stopień niewydolności krążenia wg skali NYHA. W IV stopniu zazwyczaj chorzy przeżywają rok, nie mogą wstawać z łóżka o własnych siłach (a nawet nie bardzo mogą zmieniać pozycję ciała) i jedynym dla nich ratunkiem jest przeszczep serca.

Wtedy byłam do szaleństwa zakochana. Byłam szczęśliwa leżąc z nim w ciemnym, chłodnym pokoju i pijąc lodowatą wodę gazowaną, kiedy na zewnątrz upał prażył ulice Saskiej Kępy. Mam wiele pięknych wspomnień, choć on pewnie ma ich mniej. Zafundował mi naprawdę paskudny koniec tego krótkiego, choć intensywnego związku.
Dążę do tego, że doświadczenie cierpienia z takiej perspektywy otwiera oczy. W klasyfikacjach i skalach zapisuje się, że "pacjent odczuwa umiarkowane dolegliwości, które zmniejszają jego komfort życia.". A ja widziałam łzy w oczach, kiedy on nie mógł bez przerwy dojść do przystanku oddalonego od klatki schodowej o 100 m. Kiedy w 2 dni utył 10 kg z samej wody, bo mu się zrobiły obrzęki. Miał 30 lat, a jego ciało nie poddawało się jego woli. Nie mógł zrobić tak naprawdę niczego. Każdej nocy kiedy u niego spałam nasłuchiwałam czy on dalej oddycha. Budziłam się z krzykiem kilka razy w ciągu nocy, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Zazwyczaj nie było. Przedsionki ciągle wpadały w migotanie. Jego śniadanie było garścią leków- blokery kanałów wapniowych, beta-blokery, amiodaron, inhibitory konwertazy angiotensyny, furosemid, potas. Wtedy te leki były dla mnie zagadką. Z niepokojem obserwowałam jak łyka to wszystko, a następnie stara się znieść efekty uboczne.

Studenci medycyny są okrutni. Kiedy rozmawiamy o eutanazji z powodów medycznych, o tym, że są chorzy przewlekle, którzy cierpią tak strasznie, że chcieliby umrzeć, studenci medycyny zazwyczaj mówią, że taką osobę należy skierować do psychiatry i przepisać jej magiczne pigułki. Proszę mnie źle nie zrozumieć- P nie chciał umierać. Zmierzam do tego, że dla studentów wszystkie problemy świata mogą być rozwiązane za pomocą garści psychotropów. Nie rozumieją istoty bólu chorego. Nie wiedzą jak to jest obserwować jak najbliższa osoba na świecie sinieje i budzi się w nocy nie mogąc oddychać. Jest bezradność. Świadomość, że tak naprawdę nic nie pomoże. Mając tamtą wiedzę, którą miałam i którą mam teraz stałam się dużo wrażliwsza na to, co odczuwają osoby dotknięte chorobami przewlekłymi.
Moja empatia wzrosła. To jest najcenniejsza rzecz, którą z tego związku wyniosłam.

Wydarzenia, które nauczą Cię życia

Autor: Maj , poniedziałek, 16 czerwca 2014 16:59

Masz 19 lat i wydaje Ci się, że wszystko już widziałeś? Otóż nie, a hasło brzmi "okoń".

1. Wyprowadzka z domu rodzinnego
Kiedy pakujesz swoje szmatki w węzełek i niczym Włóczykij opuszczasz ciepłe gniazko okazuje się, że rzeczy nie biorą się z powietrza, czyste ubrania nie rosną w szafie, a jak sobie nie ugotujesz, to chodzisz głodny. Taka twarda lekcja samodzielności uczy obsługi pralki, podstawowych technik żywienia się jajkami i pieczywem, wymiany żarówek i zakupów podstawowych artykułów gospodarstwa domowego, takich jak mop czy szufelka. Szufelka, która do tej pory kojarzyła Ci się jedynie z Twoim iPodem.

2.Praca w gastronomii
Funkcjonuje takie powiedzenie: nie znasz życia, jeśli nie pracowałeś w gastronomii. Najlepiej w fastfoodzie, ale restauracje też wcale nie są lepsze. To jest ten moment, w którym zaczynasz rozumieć dlaczego wszyscy wokół kurwią, że pracodawcy i rząd biorą ich w dupę bez wazeliny, dowiadujesz się, że istnieje coś takiego jak PIT i że nie możesz tego zlewać w nieskończoność i że ludzie ogółem są ostro popierdoleni. Zaczynasz zauważać, że sam zachowujesz się jak debil kiedy wchodzisz do knajpy i za małą kanapkę płacisz ciężkim Władysławem Jagiełło. Czujesz się dziwnie kiedy mokrą szmatką zmywasz koks rozsypany przez gości przy lustrze w łazience.

3.Pierwszy poważny związek
Okazuje się, że dopasowanie się z drugim człowiekiem i poznanie go wymaga dużej ilości uwagi i dobrej woli. Czy to będzie związek, w którym przez 3 lata chodzicie za rękę po osiedlu, czy też taki, który zakończy się wspólnym mieszkaniem- nie ważne. Uczysz się kompromisów i ogarniania swojej zeschizowanej dupy dla kogoś innego. Kiedy już wszystko kończy się z hukiem, nie myśl źle o swoim byłym/byłej, bo wiele się nauczyłeś i dostałeś niezły kawałek doświadczenia. Możesz wyciągnąć wnioski na przyszłość lub schować dobre chęci do kieszeni i zacząć rozkurwiać innym mózgi relacjami typu fuckfriends.

4.Pierwsze zerwanie
Kiedy okazuje się, że jednak nie jesteś takim kozakiem z najwyższej półki i że ktoś może Cię nie chcieć. To potrafi być wstrząs. Można to przetrwać i dojść do wniosku, że ma się na związki tak bardzo wyjebane tudzież załamać się i trafić do psychiatry. I powaga danego związku wcale nie koreluje z ciężkością reakcji- sprawdzone info.
Karma's a bitch. Poczuj to, co czuli wszyscy, którym zafundowałeś to samo. Wzmocni Cię to.To czas, w którym uczysz się być sam ze sobą. Kraina Singli ma za zadanie stworzyć z Ciebie wartościowego, samowystarczalnego człowieka, który wie kim jest.

5.Friendzone
Skoro już wiesz, że nie dla wszystkich jesteś bóstwem, czas na mały friendzone. Poznajesz swojego/swoją nemezis i już nic nie jest takie samo. Biegasz za kimś z wywieszonym ozorem i jedyne o czym marzysz to odrobina atencji. Zamiast mózgu masz galaretkę truskawkową. Najpewniej on/ona ma na drugie Mindfuck, ale Ty i tak dziękujesz za każdy najmarniejszy przejaw zainteresowania. Jak się z tego leczyć i czy warto? No fuckin' idea.

6.Założenie konta na serwisie randkowym
To jest ten moment, w którym okazuje się, że połączenie uroda+inteligencja jest kurwa tak rzadkie, że wręcz nie możesz uwierzyć, że zjebałeś swoje poprzednie związki, które koniec końców nie były takie złe. Kiedy już znajdujesz kogoś, kto łączy te dwie cechy, rozmowa się klei i dochodzi do spotkania okazuje się, że typ jest nudziarzem/tandeciarzem/biedakiem mentalnym/socjopatą/ w wolnych chwilach zajmuje się ratowaniem żółwi błotnych/ma na imię Maciek/ fotki kłamały.

Czy trzeba przejść przez wszystkie etapy? Nie. Czy jest to przyjemne? Hell no. Czy jest to przydatne? Pewnie nie uwierzysz, ale bardzo.