Dietetyka i BARF

Autor: Maj , wtorek, 28 sierpnia 2012 11:29

To będzie post raczej specjalistyczny, ale mam to gdzieś. Lubię pisać o interesujących dla mnie sprawach.

Nigdy nie kryłam się ze swoją miłością do gotowania. Jako pięciolatka biegałam po dokładki kawałków papryki zawiniętych w szynkę, a jako jedenastolatka chciałam zrobić pierwszy sos pomidorowy wrzucając do wrzątku pomidora... Potem były jeszcze próby spalenia mieszkania (bez wiedzy rodziców wrzuciłam do garnka masło i tabliczkę czekolady, która oczywiście się przypaliła i wszystko się wydało) i nieudane wykorzystanie fixów pana Knorra. 
Gotowałam w tych grubszych czasach (śmietana, masło, majonez, mąka, więcej ciasta i frytki!) i w tych chudszych czasach (pasta z tuńczyka i sałata). Generalnie jak nie przesadzam z jedzeniem na mieście to nie tyję. No i jem mięso jakiś 1-2 razy w tygodniu lub rzadziej. Dużo ziół, zupy warzywne, wszystko przygotowane w domu, niewiele półproduktów. 
Sporo czytałam o odżywianiu. W czasie największego psychicznego kryzysu, w trzeciej klasie liceum czytałam mnóstwo o dietetyce (i schudłam 10 kg, ale to zasługa mojego braku mózgu, bo żadne zasady zdrowego żywienia nie doprowadziłyby mnie do takiego stanu.). Byłam przerażona maturą. Medycyna wydawała się tak bardzo nieosiągalna, za to dietetyka.. Próg niewielki, jedna matura. Mama chciała wysłać mnie na dietetykę, bo nigdy w ten lekarski w zasadzie nie wierzyła i chyba nadal nie wierzy, że to będzie działało... Był nawet taki moment, że byłam zadowolona z tego pomysłu z dietetyką. W końcu lubiłam gotować, a chemia żywności, procesy produkcji w przemyśle spożywczym i zapotrzebowanie człowieka na składniki pokarmowe są dla mnie fascynujące. Myślę o tym jako o ewentualnym drugim kierunku, kiedyśtam. Może już nie w języku ojczystym.
Tak wyszło, że pierwsze studia na które się dostałam w tym roku to były Techniki dentystyczne (po tym jest się asystentem dentysty) i weterynaria. To ostatnie to już było coś. Co prawda studia te ostatecznie odpadły, bo nie lubię tej uczelni, boję się psów i mam wybiórcze zainteresowania zwierzętami. Mam też kota. Rudego szkodnika.



Mogłabym leczyć koty. To byłoby ciekawe. W końcu one nie umieją mówić, a mogą zachorować na przewlekłe choroby, tak jak i ludzie. Żaden ci nie powie "Ej, słuchaj stary, weź mnie może do weta, bo trochę mi się kręci w głowie ostatnio.." ani "Nie mogę się wysikać, chyba mam kamienie nerkowe." 
Sęk w tym, że niewiele wiedziałam o kotach do czasu, kiedy mój własny zacząć zachowywać się jak menda. 
Kiedy emocje opadły i jednak postanowiłam zatrzymać kota (było bardzo źle) zaczęłam przystosowywać moje życie do kociej w nim obecności. Najpierw koci parapet, zabawki, weterynarz. Zmiana karmy z zalecenia weterynarza ("niech sobie pochrupie chrupki lepszej jakości"). Codzienne pół godziny zabawy i regularne sprzątanie kuwety. Teraz zamiast irytować się, że zwierzak ze mną nie współpracuje, mam stosunkowo grzecznego kota. Z Krakowa idzie właśnie zamówiona siatka zabezpieczająca na balkon (żeby kotek miał gdzie sobie pobiegać i mógł się swobodnie pobawić na powietrzu) i nowa karma, zalecona już nie przez weterynarza, a przez kociarzy. We wrześniu zamawiam duży drapak, żeby Anton miał się po czym wspinać. M znosi moje kocie fanaberie ze stoicką cierpliwością i jeszcze pożycza mi kasę.
Tak jak mamy uczelnie medyczne tak mamy i rolnicze. Na wydziale lekarskim nie nauczę się wszystkiego o odżywianiu i dietach. Prawdopodobnie nauczę się o trawieniu i zapotrzebowaniu na poszczególne składniki, o żywieniu specjalistycznym w chorobie (fenyloketonuria, cukrzyca, celiakia), trochę o dietetycznych podstawach chorób i o prawidłowym żywieniu, równowadze mikroelementów, witaminach i masie ciała. Nie będę przeliczać i opracowywać autorskich diet. Nie poznam zastosowania poszczególnych pokarmów dla zdrowia i urody. Otyłych pacjentów będę kierować do dietetyka.
Na uczelni medycznej mamy kierunek lekarski, lekarsko-dentystyczny, farmację, analitykę medyczną, fizjoterapię, dietetykę, ratownictwo medyczne i inne kierunki. Kształcimy sztab specjalistów zajmujących się zdrowiem ludzi. Na uczelni rolniczej z kierunków zajmujących się zdrowiem zwierząt mamy jedynie weterynarię, zootechnikę i hodowlę i ochronę zwierząt towarzyszących i dzikich. Każdy z tych kierunków ma w programie nauczania przedmiot Żywienie zwierząt i paszoznawstwo. Czy może to zastąpić specjalistów-dietetyków? Mogłoby, gdyby przedmiotowi poświęcono więcej uwagi i traktowano poważniej. Obecna weterynaria zdaje się nie widzieć związku między okropnej jakości przemysłowym jedzeniem, a przewlekłymi chorobami i przedwczesnym starzeniem zwierząt, w tym kotów. 
Poszukując przyczyn okropnego zachowania mojego kota przestudiowałam każdy aspekt jego życia, również dietę. Kiedy go przygarnęłam, żywiłam go lepiej. Dostawał chudy twarożek, czasem surowe mięso, mleko i kocie puszki dobrej jakości. Chciałam go odżywić, ponieważ kiedy do mnie trafił wyglądał jak po długiej głodówce. Mogłam policzyć mu wszystkie żebra. Tymczasem moja mama przezwyciężając uprzedzenia do kotów zaczęła podkarmiać go ketekatem. Och, bo tak mu smakuje i wcina takie duże porcje! Moje oszczędności topniały, więc pozwoliłam karmić go tymi puszkami. 
Teraz zaczęłam czytać więcej o prawidłowym żywieniu kotów i o ich chorobach. Okazuje się, że nie zawsze to co jest z "górnej półki" jest dla kota dobre. No i w zwierzęcych zakupach częściej niż w ludzkich ulegamy złudzie niższej ceny. Okazuje się, że niepełnowartościowej karmy kot je dwa razy więcej niż tej lepszej. Koszt wychodzi więc bardzo podobny. 
Zmianę żywienia zaczęłam od zapobiegania osadzającej się powoli płytce nazębnej i zapaleniu dziąseł. Dotychczas myślałam, że kotom po prostu śmierdzi z pyska, że to naturalne. Otóż nie. Są to objawy stanu zapalnego. Za poleceniem weterynarza kupiłam kotkowi chrupki lepszej jakości- Purinę cat chow i tego słynnego Royala w wersji dentystycznej. To pierwsze kosztowało jakieś 12 zł/kg, to drugie 50 zł/kg. Po powrocie do domu i przejrzeniu forum kociarzy okazało się, że Purina to "taki lepszy whiskas", a Royal Canine to "chwyt marketingowy i wcale nie taka dobra karma". Poczytałam więcej o żywieniu. O podstawach diety. Potem spojrzałam na skład wszystkich karm jakie miałam w domu. W jednej 4% mięsnych odpadów, w drugiej jakieś 10%, a trzeciej 20% porządnego mięsa, we wszystkich- co najmniej 80% zbóż. Ponadto są one konserwowane za pomocą dwóch związków rakotwórczych, które z tego powodu często nie są dopuszczane do użycia w produktach dla dzieci. 
Koty nie jedzą zboża. Fizjologicznie i anatomicznie nie są przystosowane do trawienia tego składnika. Psy są wszystkożerne, koty wyłącznie mięsożerne. Dlaczego weterynarz polecił mi karmę tak fatalnie dobraną do potrzeb mojego zwierzęcia? Domyślam się, że tylko i wyłącznie dlatego, że ma braki w temacie paszoznawstwa i braki te pozwalają mu podpisywać umowy i sprzedawać jako "weterynaryjne" karmy, które są dla jego pacjentów nie tylko niestrawne ale i niebezpieczne. Jeśli kogoś stać na podawanie jedzenia w takiej cenie zwierzęciu, to na pewno będzie go stać również na prowadzanie kota do tego samego weterynarza, gdy zwierzę nabawi się już nadwrażliwości jelit albo cukrzycy. Te karmy są dla kotów tym czym dla nas jest hamburger w McDonald's. Jeśli nie chcemy przytyć i dbamy o swoje zdrowie, to zjemy je tylko od czasu do czasu. Jasne, że są smaczne, one mają być smaczne. Tylko, że jednak możemy ograniczać ich spożycie kiedy dbamy o własne zdrowie. Kot zje to co mu podamy.
Od jakiegoś czasu trwają uporczywie ignorowane przez praktykujących weterynarzy badania nad wpływem przemysłowych karm zbożowych na przewlekłe choroby u kotów. Co więcej, istnieją coraz liczniejsze przypadki wyleczenia niektórych chorób po przejściu na dietę BARF. Jest to sposób żywienia opracowany przez australijskiego weterynarza Iana Billinghursta, oparty na podawaniu zwierzętom pokarmu możliwie zbliżonego do tego, co jedzą w naturze. Zainteresowani mogą poczytać więcej o BARFie >tutaj<. Nie jestem jeszcze gotowa, by przestawić mojego kota na surową dietę, ponieważ brak mi pieniędzy na maszynkę do mielenia mięsa, suplementy diety i czasu na przygotowywanie własnych mieszanek. BARFowanie wiąże się też z wyszukiwaniem dla kota składników szczególnego rodzaju: świeżej krwi, mysich osesków, całych tuszek królika. Jednak już teraz wiem, że za jakiś czas będę to robiła. Już teraz zaczynam odstawianie zbóż i włączanie do kociej diety surowych produktów. I zapewniam, że żywienie kota karmami bezzbożowymi lub dietą surową nie jest dużo droższe niż podawanie mu Whiskasa. 
Jest tyle kotów, które dożyły późnej starości w dobrym zdrowiu jedząc Ketekata, ilu ludzi, którzy spokojnie się zestarzeli jedząc jedynie w KFC. Należy jednak pomyśleć o jakości ich życia. O nadwadze, otępieniu, braku energii. Według kryteriów producentów karmy oraz praktykujących lekarzy weterynarii koty zaliczane są do kategorii "senior" po ukończeniu 6 roku życia, choć mogą przeżyć 20. Naprawdę tak to powinno wyglądać? 
Istnieją kampanie, które mają na celu uświadomienie rodzicom, że prawidłowe żywienie ich dzieci będzie korzystne nie tylko dla ich zdrowia ale także dla jakości ich życia. Jeśli samemu dba się o swój jadłospis warto zainteresować się również jadłospisami innych członków rodziny, czyli również swoich zwierząt.

2 Response to "Dietetyka i BARF"

Wojciech Roszkowski Says:

Jeśli mamy kociaka to faktycznie bardzo ważne jest to, aby go dobrze wychować. Jak dla mnie spodobał się artykuł o kociakach w https://www.polskibiznes.info/nocne-zawodzenie-kota-czy-mozna-na-to-cos-poradzic/ i jestem zdania, iż z pewnością każdy z nas także tak twierdzi.

Wojciech Roszkowski Says:

W moim mniemaniu kociaki są wielce fajnymi zwierzętami i z pewnością warto jest je posiadać u siebie w mieszkaniu. Również fajnie napisano o nich w http://smakterrarium.pl/ciekawostki-na-temat-kotow-maine-coon/ i ja uważam,że takie koty są po prostu świetne. W takiej sytuacji ja również myślę o tym aby adoptować jeszcze kolejnego kociaka do siebie do mieszkania.

Prześlij komentarz