Jak nie zamordować cukinii

Autor: Maj , wtorek, 22 listopada 2011 00:58

Nie ma tu wielu postów kulinarnych, więc chyba czas to zmienić. I oto nadchodzi pierwsze how to deal with dziwne warzywa. 
Temat jest obszerny, albowiem dostępność dziwnych warzyw szybko wzrasta w naszym pięknym kraju nad Wisłą. Dziś na przykład, w moim uroczym, bydgoskim Realu widziałam karczochy, ale tym razem nie o nich, ponieważ na razie potrafię tylko wziąć je w łapkę i powąchać...


O ile mnie pamięć nie myli, jeszcze kilka lat temu cukinia nie była tak popularnym warzywem jak obecnie. Kto słyszał o marynowanych krążkach czy sosach z tym warzywem? Teraz to raczej norma i od czasu do czasu w każdym choć trochę postępowym polskim domu pojawia się cukinia.Warzywo o pięknej, jędrnej, ciemnozielonej skórce, zwartym miąższu i...prawie pozbawione smaku. Niestety, Matki Polki są tak zajarane tym, że dodanie posiekanej w drobną, jak najdrobniejszą, maciupeńką kosteczkę, biednej krwawiącej, bezbronnej cukinii do leczo nie psuje jego smaku, że zapominają o jej oczywistych zaletach. Popularne jest komponowanie dań "z dodatkiem cukinii", ale bez dodatku jej smaku. Owszem, jest ona świetnym wypełniaczem, jej miąższ może spokojnie zastąpić mięso w sosach oraz je zagęścić, a niezbyt pokiereszowana skórka przyjemnie się gryzie, lecz czy cukinia musi być niesmaczna?
Nie spotkałam się z wieloma pozytywnymi opiniami na temat cukinii, zwłaszcza wśród facetów. Bo to nie ma smaku, jest wodniste, jakieś burozielone, wygląda jak stare ogórki. Tak, tak właśnie wyglądają zmasakrowane zwłoki źle przyrządzonej cukinii. I zawsze kiedy coś takiego widzę, aż mi się robi przykro z powodu zmarnowania szlachetnych składników.
Ostatnio byłam świadkiem takiego brutalnego morderstwa kiedy zamówiłam zapiekane naleśniki z cukinią i krewetkami. Popełniono najoczywistsze błędy. Warzywo było starte na drobnych oczkach, co automatycznie nadało mu wygląd zgwałconych przez Bałtyk glonów. O soli i pieprzu oczywiście też nikt nie słyszał.

Rozwiążmy odwieczny problem raz na zawsze.
  • Cukinię KROI SIĘ W DUŻE PLASTRY. Ewentualnie kawałki, ale plastry są lepsze. 
  • Cukinii NIE obiera się ze skórki.
  • Cukinii NIE można za długo smażyć/gotować, ponieważ zamieni się w burą kupę.
  • Cukinia POTRZEBUJE przypraw. Najlepiej oliwy, soli, pieprzu, octu balsamicznego, wędzonej papryki, chilli, papryki słodkiej, curry lub hinduskich mieszanek masala (ja lubię tandoori masala). Należy łączyć ze sobą przyprawy pasujące do siebie. To nie ma być smak chipsów z Biedronki.
  • Surową młodą cukinię można pokroić w plastry lub podłużne, cienkie paski, polać oliwą i przyprawić ulubionymi przyprawami, najlepiej pikantnymi i w takiej postaci wymieszać z makaronem albo dodać do sałatki.
  • Miąższu cukinii można używać do podrasowania konsystencji ciężkich, wilgotnych ciast czekoladowych. To działa, wystarczy wyguglować przepis na ciasto z cukinią.
  • Cukinię można pokroić wzdłuż na dość cienkie paski, umieścić na blasze, polać oliwą, posypać solą, pieprzem i chilli, po czym zapiekać do zrumienienia brzegów. To najlepszy sposób na podkreślenie, wyciągnięcie i zintensyfikowanie smaku tego warzywa. Takie paski można zjeść jako przystawkę, wykorzystać zamiast makaronu (podając z sosem) lub dodać jako kolejną warstwę lasagne. Wszystkie opcje są absolutnie pyszne. To mój ulubiony sposób przyrządzania cukinii.
  • Cukinię można faszerować i zapiekać w piekarniku. Pieczenie wzmacnia smak.
  • Należy wybierać jędrne, zwarte sztuki.
  • Pokrojona na duże kawałki cukinia owszem, nadaje się do leczo i sosów. Trzeba ją tylko odpowiednio mocno przyprawić i najlepiej podpiec przed dodaniem.
  • Cukinię pokrojoną na grube plastry lub podłużne, cieńsze paski świetnie się grilluje. Można jeść samodzielnie lub dodawać do kanapek.
  • Plastry cukinii świetnie nadają się na pikle.
Następnym razem zanim zetrzecie to godne warzywo na tarce pomyślcie o tym, że to może cholernie boleć. Zamiast tego zadajcie mu krótką, humanitarną śmierć przez pokrojenie na duże kawałki. Profit!

VOL 1

Autor: Maj , wtorek, 8 listopada 2011 22:10

It's gonna be LEGEN...

....wait for it.


Podczas gdy Wy będziecie oglądać Bajm na Sylwestrze z Dwójką.

Numer serii na zgrzewie opakowania

Autor: Maj , czwartek, 27 października 2011 23:05

Protesty Wołominiaków trwają. PiSowski burmistrz zechciał sobie strzelić mały pomniczek zimnego Lecha w samym centrum miasta i jakoś zapomniał poinformować o tym mieszkańców i radnych :D. W jakim kraju ja żyję xD?
Parę dni temu Palikot zniszczył zabytkowe koszary I pułku Szwoleżerów. Też grubo. Ale dziś o figurynkach w Wołominie. Cytując (o, zgrozo!) Onet.pl:

"Związany z PiS radny Ryszard Walczak zapowiada: mamy formę, z której możemy odlewać kolejne popiersia i rozpowszechniać je po całej Polsce."


A: Będą rozsyłać pocztą xD.
B: Oby nie samolotami...


Badum-tsssh! 


EDIT: Tak, Piotrze, właśnie tego mi brakowało :D.

Biedackie rozkminy vol.1 Kukurydza

Autor: Maj , niedziela, 23 października 2011 20:59

W poszukiwaniu mądrej acz przydatnej i życiowej porady w kwestiach żywieniowych udałam się na nasze ulubione anonimowe forum. Board /kuchnia/ oświecił mnie i już wiem jak mam przeżyć za 10 zł do końca miesiąca. Ponadto mój faworyt na dziś:

A1: Da rade przezyc miesiac na samych gotowanych kukurydzach? Zalozmy ze jadlbym 2-3 dziennie.
A2: Dlaczego tak? 
A1: Bo mnie już nie stać na inne jedzenie a 5 kukurydz kosztuje 4 zl w promocji ;_;
 

For catholics only

Autor: Maj , wtorek, 18 października 2011 11:04

-O, co czytasz? O czym to jest?
- No wiesz, to jest książka o poszukiwaniu siebie w świecie. O samotności wśród ludzi, o miłości w Paryżu. O indywidualnej filozofii i światopoglądzie okupionym milionem książek, starych płyt i przemyśleń na zadymionych popijawach wśród podobnych sobie ludzi. Takich artystów, członków paryskiej BOHEMY. Słuchają jazzu, blues'a i klasycznych koncertów pijąc argentyńską wódkę, mate i paląc za dużo. Pieprząc się w przerwach, znikając i powracając. To jest książka o tym, że najprawdopodobniej nigdy nie zdążymy nauczyć się jak dojść do Nieba. Jest piękna, bo porusza sprawy, o których codziennie myślimy i boimy się uznać wnioski, do których doszliśmy. Zresztą, każdy z nas może zinterpretować ją na swój sposób, to otwarta, eksperymentalna powieść. Jest napisana stylem, który daje mi mentalny orgazm ilekroć ją otworzę.

No, niestety. Tego nie mogłam powiedzieć.
-To jest książka o ludziach, którzy są takimi... no... trochę filozofami, ale to złe słowo. Szukają siebie i trochę dużo piją i palą. To jest też książka o bardzo dziwnej miłości.

Tak kompletny brak zainteresowania dla ponadczasowego klasyka, w oczach dziewczynki, która lubi "odpłynąć w inny świat, bo fantastyka jest fajnaaaa" i pomodlić się na różańcu w wolnych chwilach. Zrozumiała jedynie trzy słowa i spójnik między nimi.
Nie mogę się doczekać aż zapyta o czym są "Zapiski starego świntucha".

Grander

Autor: Maj , poniedziałek, 10 października 2011 17:59

A: Przecież Ty uważasz, że jesteś lepszy od innych ludzi.
B: Nie, no skąd..
A: Ale właśnie tak, uważasz, że jesteś taki "oooo czytam książki i taki jestem mądry".
B: .......


B: ...ale chyba Ci to nie przeszkadza, co :D?

W którymś momencie na świecie zabraknie miejsca na sumę wielkich ego moich przyjaciół.
I wtedy nadejdzie APOKALIPSA.

She's a maniac!

Autor: Maj , czwartek, 6 października 2011 15:19

Na początek KLIK coby dramatyzm zbudować..

Just a small town girl in a university's hall light
Looking for the fight of her life!
In the real time world no one sees her at all
They all say she's crazy


Moja słodka koleżanka z grupy.
Przyjechałam-z-małego-miasteczka-o-przepraszam-mogę-tutaj-usiąść?-ja-też-nie-lubię-imprez...Mam stypendium Batorego. Dlaczego ten wzór jest tutaj? Ja nie rozumiem... Może pójdziemy razem do biblioteki? Też tęsknisz za mamą?
Och, jaka ona słodka. Jak cukierek. I jaka niewinna. Wygląda jakby ambicja trzymała ją za czubek nosa i przyniosła do Bydgoszczy niczym na skrzydłach.
Już ją widzę jak zakuwa do matury, kiedy jej kumple ze szkoły idą się naebać na weekend. A ona.. tak idealna i najlepsza w całym, jednym liceum ogólnokształcącym w Czyżówkowie. I pani od biologii z dumą mówiąca "Ona pójdzie na farmację!".
Lubię ją, chociaż wstyd mi tak za nią biegać, kiedy po każdych zajęciach leci za prowadzącymi, żeby zadać parę klasycznych wazeliniarskich pytań.

Potrzebuję odrobiny szyderstwa w swoim otoczeniu, bo zacznę rzygać lukrem.

Livin' on the edge

Autor: Maj , wtorek, 4 października 2011 16:58

To uczucie, kiedy musisz wybierać pomiędzy swoimi ideałami a przeżyciem. Kiedy stoisz w supermarkecie i zastanawiasz się czy kupić jajka trójki i mieć jeszcze na papier toaletowy czy wziąć takie ze ściółkowego..

To uczucie, kiedy zaczynasz doceniać nieznane wcześniej wartości. Moment, w którym wolisz wydać pieniądze na trzy Carlsbergi, a w środę dzwonisz do matki, żeby kupiła DUŻO mięsa na weekend.

To uczucie, kiedy zdobywasz doświadczenie. I już wiesz, że mopa można kupić na rynku naprzeciwko domu i kosztuje 5,70. Pięć siedemdziesiąt.

Miłość Pigmaliona

Autor: Maj , wtorek, 13 września 2011 04:36

Mężczyźni mają w głowie kobiety.
Kobiety, które ich prześladują. Ole, Renaty i Pole. Każda z nich jest ucieleśnieniem snów, z którym na dobrą sprawę nie da się żyć. Siedzą pod skórą jak larwy much, doprowadzając do szaleństwa mężczyznę, który dał się im omotać. Ssą jego krew i żywią się podziwem. Och, jak pięknie jest być tak czczoną larwą.
Opisywaną w sonetach.
Całowaną na dziesiątkach stron maszynopisu.
Utrwaloną na wieki wieków na stosie niedokończonych szkiców.
Opiewaną w tekstach piosenek i pieszczoną ich muzyką.
To właśnie znaczy bycie doskonałą kobietą. 
Nikt delikatny i przywiązany nie zostanie Muzą. Żeby osiągnąć ten status, na dobrą sprawę trzeba być zachwycającą osobą, z którą nie da się żyć.


Przeczytałam dziś przepiękny opis takiej miłości. Ta dziewczyna może być teraz gdziekolwiek i nawet o tym nie wiedzieć, ale i tak jej zazdroszczę. Gratuluję, misja wykonana. Doprowadziłaś rozsądnego mężczyznę do szaleństwa.




I przypomina mi się cały album nagrany właśnie w ten sposób. Dla pięknej, zachwycającej, krwiożerczej larwy. Dziękujemy, Jane.

Z pamiętnika maturzysty: koszmar matury

Autor: Maj , środa, 4 maja 2011 19:21

-Mamo, kup mi więcej piwa..
-Blahblahblah nie! Jeszcze czego, sposób sobie znalazła.
-Mamo kup mi kolę.
-W puszce?
-Nie, tą dużą. I jakiś popcorn. I tak ze trzy czekolady.

Piwo się skończyło. Nie mam już czym wygaszać paniki przedegzaminacyjnej. Pozostaje picie kawy i znieczulanie się nauką.

Jutro może być ciężko.

Wielkanoc bez glutaminianu sodu

Autor: Maj , poniedziałek, 25 kwietnia 2011 14:35


W tym roku moim świętom towarzyszył mały skandal obyczajowy. Ja i siostra miałyśmy czelność nie stawić się na tradycyjne śniadanie u babci, która zamienia życie naszej matki w koszmar. Moje notowania na rynku matrymonialnym we wsi gwałtownie spadają. Najpierw zaszkodziłam sobie decyzją o pójściu do LO (porządna dziewczyna idzie na kasę do cukierni, a nie się uczy o jakimś seksie drzew, Jezus Maryja!), a teraz jeszcze brak poszanowania tradycji.. Będę musiała pogodzić się z faktem, że nikt mnie tu niestety nie zechce za żonę... Albo oddadzą mnie za 5 prosiaków, a to niska stawka. Kto wie, ten wie.

Za to miło było stawić się na śniadaniu u rodziny w Warszawie. Kocham moje małe kuzynostwo, zwłaszcza jeśli akurat śpią albo pykają na swoich małych laptopach w coś bez dźwięku. Kuzynka ma 6 lat, a kuzynek 4. Oczywiście są sensacją dla całej rodziny- bo zdolne dzieci i tak ryyyyyyysuuuuuująąąąąąą i tak pięknie panie w przedszkolu robią z nimi prace plastyczne i w ooogóle. Pierwszym komunikatem, który usłyszałam od Kuzyneczki było:
-A wiesz, że my będziemy mieli żurek w CHLEBIE??- na ostatnim słowie akcent dumno-sensacyjny-i-zobacz-jacy-jesteśmy-zajebiści.
-Zulek w chlebie!- zawtórował jej Kuzynek.
Miałam chęć przewrócić się ze śmiechu. Założę się, że Winiary znacząco zwiększyło w tym roku obroty piekarni. Już widzę te matki, które ustawiają się w kolejkach po małe, płaskie chlebki:
-Da pan taki chlebek, wie pan, do żurku.
-Krojony?
-Nie, nie. No taki, żeby można tam nalać żurku.
Zonk. Najlepsze jest w tym to, że Kuzyneczka ma apetyt sikorki, a "chleb na zulek" był prawie tak duży jak Kuzynek. Ale ok, nalaliśmy im tego żurku, żeby tylko szorował po dnie, chociaż ja swoim dzieciom nalałabym taką porcję jak na reklamie i kazała wpieprzać, jeśli im życie miłe. Zgodnie z moimi przewidywaniami, młode nie pochłonęły nawet połowy porcji.

Kury dziadka dziękują firmie Winiary za dobrą wyżerę w tym roku <3

Wypijmy wszyscy za cycki Nigelli

Autor: Maj , sobota, 23 kwietnia 2011 17:56

Czwartkowe popołudnie w Warszawie. Uroczo i słonecznie, aż się chce kochać świat i ludzi. Można się wreszcie wygrzać na słonku. Na propozycję chłopca "Może wejdziesz na wydział i tam na mnie zaczekasz?" nie ma innej odpowiedzi niż "Nie, kotek, jest tak ładne i ciepło...".
Pół godziny czekania na placu Politechniki. Studenci są fajni, myślę.
Studenci przestają być fajni, kiedy siadają obok mnie, wyjmują browce i odpalają fajki zasnuwając mi przestrzeń falą dymu. Aż mi wstyd było wyciągnąć mój soczek wieloowocowy z torby, a FSM mi świadkiem, że pragnienie paliło mnie potwornie...
Wracając ze wspólnego obiadu przeszliśmy przez plac Politechniki. Większość ludzi była co najmniej lekko nawalona. Kocham ten naród.
Wspominam z rozrzewnieniem pociąg TLK, którym jechałam na wakacje nad morze. Pierwsze samodzielne wakacje, zew przygody, zapach uryny z pociągowego kibla. Yeah. Gorąco. Duszno. Ścisk. I 99% pijanych ludzi. Ale to tak naprutych, że głowa mała.


Dlaczego mamy pić za cyc Nigelli? Bo jest za co. Nie wiem jak Wy, ale ja kocham jej cycki i w ogóle całą Nigellę. Kiedy brudzi sobie łapki mieszając masę czekoladową na następne ciasto, ja i tak myślę o jej biuście.

Lady Vader

Autor: Maj , sobota, 16 kwietnia 2011 21:56

Idąc Nowowiejską z plikiem kolorowych rysunków tasiemców, spotkałam celebrytę. Z naukowego transu wyrwał mnie zbitek metalicznych zgrzytów. Jakaś kobieta ruszała przy tym ustami, więc wywnioskowałam z tego, że ona mówi do mnie.
Chyba wyglądałam na lekko opóźnioną, bo najpierw przeanalizowałam to jak mówi, potem jak wygląda, następnie co może mówić, a dopiero do dobrej chwili zajarzyłam, że czeka na odpowiedź. Brzmiało to mniej więcej tak:
-Przepraszam paniooo. Nami rządzi Komorowski, a ma rządzić Napieralski i to lepiej bedziee?
Zamrugałam. Spuściłam wzrok i odpowiedziałam: Nie wiem.
-Nie wiesz... ah..
Wstydzę się majestatu. Spotkałam Lady Vader.

*Dwa kroki dalej był Wojewódzki Zespół Publicznych Zakładów Psychiatrycznej Opieki Zdrowotnej współpracujący z WUMem. Zrobiło mi się wtedy nieswojo..

Bangladesz in my life

Autor: Maj , czwartek, 14 kwietnia 2011 21:19

Jadę autobusem, busem właściwie. Pojazd klekoce. Czterech pasażerów, prócz mnie, jedziemy. Brudne szyby, zatęchłe siedzenia. Za oknem migają latarnie, rozświetlając ciemność. Jest pomarańczowo i czarno. Nawet tak nostalgicznie się zrobiło.. Klekocemy dalej.
Kierowca włączył grajmaszynę.
Heeej tam, zza czarnej wody, wsiada na koń kooozak młody...
Kurwa, myślę. Dlaczego to tak wygląda. Jak w jakimś hollywoodzkim filmie. Polskie odzwierciedlenie filmowych, hinduskich taksówek.
Hej! Hej! Hej, sokoły!
Myślę, nie jest dobrze, Maj. Zupełnie nie jest dobrze. I opieram się o brudną szybę. Sczeźnij w piekle, panie kierowco.

Słucham sobie Dust in the wind i myślę, że kijowo jest nie być w stanie dosięgnąć swoich marzeń.

Egzamin gimnazjalny

Autor: Maj , wtorek, 12 kwietnia 2011 14:16

Za moich czasów tematy egzaminów były proste, przystępne i obojętne większości uczniów. Pamiętam, że sprawdzian szóstoklasisty był o morzach i morskich zwierzątkach.
Piękno ogrodów. Świat mórz i oceanów. Bohaterstwo. Przyjaźń. Radioaktywne owady. Ale te owady to już czasy bliższe.
W tym roku tematem był patriotyzm. No kto się tego spodziewał...
Piotr wymyślił temat rozprawki. Ja nie wiem dlaczego był inny, ten świetnie wpisuje się w koncepcję polaczkowatości.
"Męczeństwo i śmierć za wiarę. Scharakteryzuj postać wodza, na podstawie informacji z Naszego Dziennika, dzień po katastrofie smoleńskiej".

Maturzystom, którzy piszą rozszerzony polski radzę przygotowywać się do podobnego tematu. Ja sama właśnie liczę kąt nachylenia tego cholernego drzewa...

Odziej dupę

Autor: Maj , wtorek, 5 kwietnia 2011 18:23

Poza tym, że jestem posiadaczką bioder o obwodzie 92 cm i ud, które są dość w porządku, mam w szafie dwie pary długich dżinsów. Rurki te są dopasowane do mojej sylwetki przez tycie, chudnięcie, pranie i rozciąganie. Nienawidzę kupować spodni. No piekielnie nienawidzę. Być może dlatego moja szafa powiększa się o kolejne sukienki i spódnice, a stan dżinów pozostaje bez zmian.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam kolekcję dżinsów "stworzonych dla damskich krągłości" w KappAhl, nawet dałam się nabrać. Nazywało się kuriozalnie. Ja wiem, "magic curves", oświeconemu człowiekowi nie powinno się kojarzyć. Ale język ojczysty jest silniejszy ode mnie i nieodmiennie śmieję się widząc na bilbordach modelki o wilgotnych ustach, wielkich oczach i wystających kościach, podpisane siarczystym "curves". Hell yeah.
Stworzenie dla damskich krągłości, okazało się być sporym dodatkiem rozciągliwych tworzyw sztucznych takich jak lycra. Moja dupa wyglądała w nich jakbym przez cały rok miała w domu święta Bożego Narodzenia. Jakby babcia karmiła mnie na śniadanie owsianką ze smalcu. Szybko zdarłam je z siebie i nie włożyłam już więcej medżik kurwesów.
Inspiracją do napisania tego posta jest moja ulubiona reklama serii Levi's curve id. Na czym polega magia tej kolekcji? Na doborze modelek.
Jesteś niezadowolona ze swojego wyglądu? Ciężko Ci dobrać dżinsy?
Masz obfite biodra?
Może trochę tłuszczyku w udach?
Matka klepie Cię po tyłku i mówi, że jest dobry do rodzenia, a babcia prosi, żebyś przestała wpierdalać?
Myślisz, że pomogą Ci w tym wszystkim zajebiste dżinsy Levi's curve id?
Nie są stworzone dla manekinów. Nie dla modelek. Wyprodukowano je dla takich oto, pełnych, kobiecych kształtów:

Najfajniej robi się test na typ sylwetki na ich stronie. Zaznacza się zdjęcia, które są prawie takie same. Trochę na ślepo to robiłam, bo nie widziałam różnicy pomiędzy "wąskie biodra" i "obfite biodra".

Sztuka mówienia prawdy

Autor: Maj , sobota, 2 kwietnia 2011 16:30

Odkąd odstawiłam swoją ukochaną motorolkę nie mam czego słuchać w pociągach. Motorolka był zajebista, mimo, że nie miała dotykowego ekranu, stojaka na napoje ani wbudowanego miecza świetlnego. Kochałam ją miłością sentymentalną i jednocześnie bardzo praktyczną- za przechowywanie moich głupich zdjęć sprzed trzech lat i muzyki, która dawała mi nadzieję.
Nie mam czego słuchać, rzygam chemią, a biologię i fizykę już mniej więcej skończyłam. Więc myślę, żeby nie słuchać pociągowych ekspertów mówiących o świecących japońskich rybach. Wspominam. I zastanawiam się dlaczego wylądowałam tam gdzie jestem i czemu wciąż pałam nienawiścią do otoczenia. Nie to, żeby się nie zmieniało, to już raczej kwestia mojej osobowości.
Odebrano mi moją ulubioną trasę spacerową. Czemu moje widma wszystkie postanowiły iść na ten jeden uniwerek? Przechodząc obok Politechniki spotykam ludzi, których nie chciałabym spotkać.
Kiedy byłam w podstawówce, w drugiej klasie nauczyłam się strasznie kłamać. I to nawet na błahe tematy. Musiałam dostać za to w końcu straszny opieprz, bo potem bardzo długo mówiłam prawdę, nawet jeśli to miało skończyć się dla mnie przykrościami. Zamieniłam się w małego konfidenta.
Teraz, kiedy myślę nad wieloma sytuacjami i podjętymi przeze mnie decyzjami, niejednokrotnie wiem, że należało kłamać. Łgać w żywe oczy i nie patrzeć na interesy innych. Prawda niejednokrotnie jest tym najgorszym.

Kornik

Autor: Maj , piątek, 18 marca 2011 18:47

- Czy Twój kot je papier?
- Yyy nie.
- Bo mój kot ciągle usilnie wpieprza moje matury, notatki, zbiory zadań, książki z biblioteki. Ostatnio przegryzł na wylot wypożyczoną książkę..
- Może Ty masz kornika, a nie kota.

Jeszcze nie jest na studiach, a już trafnie diagnozuje. Może coś w tym jest.

Maturalne urban legends

Autor: Maj , piątek, 11 marca 2011 21:08

Być może nie jest to najlepsze zestawienie języka polskiego z angielskim. Być może nie jesteście maturzystami. Być może zapomnieliście już o tym momencie, w którym zakwitły kasztany, albo macie go jeszcze przed sobą. Osobliwą jest rzeczą, że kiedy stajesz się "maturzystą" nagle poznajesz mnóstwo informacji z dziesiątej ręki, legend i zasłyszanych przesądów. Dziś pomyślałam o wszystkich legendach, które ubarwiają nam przedmajowe drgawki.
Top five:
1. Czerwone majteczki
Standardowy przesąd. Występuje niekiedy w komplecie ze studniówkowymi podwiązkami. Ups... nie założyłam na studniówkę czerwonych majtek, co implikuje brak możliwości założenia na maturę tego magicznego amuletu. Poza tym jestem chyba zbyt leniwa, żeby przez te dwa tygodnie prawie codziennie prać tę jedną parę. Czy nie sądzicie, że wybór czerwonej bielizny jest też dosyć ograniczony? Można wybierać spośród:
a.) wyuzdanych stringów z cekinami
b.) siateczkowych, półprzezroczystych fig
c.) elastycznych bokserek z "tatuażowymi" wzorami.
Kurczę, a ja chciałam tylko ładne, czerwone figi. Nah!
2. Konfrontacja z autorem
Występuje wiele wersji tego mitu, najczęściej z Wisławą Szymborską w roli głównej. Ulubiona ateistyczna poetka wydawców podręczników, miała ponoć rozwiązać zadanie maturalne z polskiego i zinterpretować swój własny wiersz. Oczywiście dostała soczyste zero punktów. Prawda czy fałsz?
3. Odwaga niejedno ma imię
Chyba w pierwszej klasie usłyszałam uroczą anegdotę o maturzyście, który miał napisać na egzaminie z polskiego wypracowanie o odwadze. Gość zostawił wolne wszystkie strony przeznaczone na wypracowanie i dopiero w ostatnich linijkach ostatniej kartki napisał TO JEST WŁAŚNIE ODWAGA.
Wątpię w prawdziwość tego wydarzenia, jednakowoż (och, moje ukochane słowo, brzmi tak mądrze) miło jest czasem poczuć się mniejszym debilem niż inni. Przed testem gimnazjalnym słyszałam wersję o chłopaku, który za pomocą kratek na karcie odpowiedzi rysował kodowy tulipan.
4. Dziewczyna, która nie zdążyła
Spóźniła się sekundę. Tak właśnie podał magazyn PERSPEKTYWY. Bohaterka wszystkich nauczycieli, minister edukacji- pani Hall surowo pogroziła palcem i powiedziała, że nie przewiduje się zmian w tej kwestii. Cytując blog SHAPES- żyjemy w cywilizacji maszyn, gdzie zwykłe, ludzkie "zapomniałem" nie jest usprawiedliwieniem. W tym przypadku nawet "był korek/kot zjadł mi pantofle/matka mnie bije" nie jest dobrą wymówką.
Co nie przeszkadza uczniom Staszica spóźniać się 2 minuty, pisać egzamin na 90% i dostawać się na Politechnikę w pierwszym terminie. Staszic pozdrawia, pani Hall. Skoro już o uczelniach mowa...
5. Znikający absolwenci
Ucząc się w jednym z najlepszych warszawskich liceów, przed maturą zaczyna się dramat. Wystarczy posłuchać odrobinę rozmów na korytarzach. "W zeszłym roku tyle osób chciało tam iść... a dostało się 5 osób", "Z całej szkoły", "Pójdziemy na kasę do supermarketu", "Może i dostało się tylu, ale ilu z nich jest na wieczorowych, hęęę?". Ogólne przesłanie ostatnich miesięcy to: Daruj sobie, bejb, ale i tak się nigdzie nie dostaniesz.
Co z tego, że co roku wysyłamy około 30 ludzi na WUM, 60 na Politechnikę, 20 na SGGW i 50 na UW. Ktoś z premedytacją zjada te liczby. Na korytarzach panuje panika, taka, jakby studiować na wybranym kierunku miało 10 osób z całego rocznika. Reszta oczywiście pójdzie na kasę.

Odnośnie mojej nauki- nadal zapierdalam. Chociaż efekty są średnie. Na koniec, w ramach zakończenia układu odpornościowego, ulubiona piosenka ze Scrubs. Uczę się dość podobnie xD.

Gdy zdrowy człowiek pomyśli, że na dom leci bomba jądrowa

Autor: Maj , czwartek, 10 marca 2011 22:06

W toku nauki czasem trzeba sięgnąć po źródła, które pomogą lepiej zrozumieć budowę różnych narządów. Świetnie sprawdzają się wtedy wszelkiego rodzaju filmiki, spowolnione animacje, pokazy slajdów i kolorowe schematy. Kiedy już mózg lasuje się od czystego tekstu i czarno-białych obrazków, odpalam płytę z atlasu anatomii lub ulubiony przez wszystkich youtube.
Nie ważne jak się na to natknęłam. W zasadzie najlepszy jest opis szczegółowy i tytuł. To prawie jak stwierdzenie, że penis ma kość w środku. Love it. W tym przypadku konieczne jest kliknięcie w uroczy tytuł i obejrzenie tego na youtube, łącznie z komentarzami i opisem. Absolutna perełka dzisiejszego wieczoru.

To uczucie.

Autor: Maj , wtorek, 1 marca 2011 21:05


Czuję, że coś mnie ominęło w życiu. Wybrałam drogę, w której zamiast wpierdalać się z rozmysłem na drzewa, uczę się o tych małych skurwysynach. Smutno, w ten pierwszy, marcowy wieczór.

Do matury pozostało: 63 dni

W świecie mchów i paproci

Autor: Maj , poniedziałek, 28 lutego 2011 23:06

Boję się. Cholernie się boję. Od jutra cyfra miesięcy w kalendarzu z 2 zmieni się na 3. Niedługo maj. Nie śmiejcie się, bo kurwa maj się zbliża. Kiedyś was też dopadnie matura i będziecie czuli ten przeklęty maj już w listopadzie.
Czuję się lekko nierealnie ucząc się cały dzień. Od kilku tygodni. Dzień i noc. Mało jedząc, pijąc kawę. Danowski jest obecnie moim najlepszym przyjacielem.
Nie wiem dlaczego kot uporczywie gryzie moje notatki i próbuje zjadać podręczniki. Może bawi go moje przerażenie. Znajduję się w chorym, obcym świecie pełnym pojęć, które już gdzieś kiedyś słyszałam, ale nie potrafiłam zapamiętać. Pojęć, które łamią mi język i obijają się w głowie przez sen. Rano budzę się z kolejnym cyklem w głowie. Czas odmierzam ilością stron. Regułą w tym świecie jest proszenie studentów o skany, znajomych o książki, a korepetytorów o zadania. Proszę, przyślij mi kolejny plik zadań z fizyki, będę miała co robić nocą.
I wszystko byłoby w porządku, gdybym się tylko tak cholernie nie bała.

Na zakończenie urocze okazy bruzdnicy, należącej do gromady tobołków. Wykazują zdolność do bioluminescencji i po licznych godzinach nauki biologii, zaczynają mnie nawet odrobinę fascynować. Chociaż to nie jest faza tak silna jak "Hubiak, a nie huba!" Eli. Odczuwam głębokie zrozumienie dla projektu Dies irae aaaaargh.
 

 

Lubię mówić z Tobą.

Autor: Maj , piątek, 18 lutego 2011 12:44

Czasem zastanawiam się nad tym, które przyjaźnie wciąż trwają, a które się skończyły. Niektóre urwały się gwałtownie, inne samoistnie, bardzo dawno temu. I myślę, że jestem trochę ciekawa tych ludzi. Ciekawa ich reakcji na mnie.
Wszyscy oni na pewno się zmienili, fizycznie i psychicznie. Zapewne większość jest poza moim zasięgiem, a spotkanie ze mną potraktowaliby jako moją fanaberię. Cóż, zawsze byłam dziwna. Przechowuję w pamięci obrazy bliskich mi kiedyś osób. Żaden z tych obrazów nie odzwierciedla złych cech. To wyidealizowane duchy przeszłości. Chłopak o chropowatym głosie i pięknych dłoniach, narzekający na swoje fotochromatyczne okulary. Chuda blondynka, u której na pierwszych wagarach oglądałyśmy mistrzostwa łyżwiarstwa figurowego. Brunet w spodenkach do kolan (lol), z którym miło paliło się sziszę. Co więcej mogę o nich powiedzieć? Niewiele. Wszystko się skończyło. Nawet jakiekolwiek próby reanimacji nie mają większego sensu.
Tęsknię do tych dni, które były takie beznadziejne, a z perspektywy czasu- świetne. I momentami rzeczywiście było niesamowicie. Dziwne, że nie myślę o tym, co nadal mam. Tęsknię dziś za tymi, których nie ma, choć nasze rozstanie było naturalne.


Dwa listy

Autor: Maj , poniedziałek, 14 lutego 2011 16:05

Hey "List"
 


Kult "Lewe loff"


 Dwa klasyki, które uwielbiam. Na poprawę humoru tego dość nudnego dnia.

Blacharskie przepisy: Rybowędzona tortilla

Autor: Maj , piątek, 11 lutego 2011 22:58

Pora na drugi post z serii "Wołomin uczy gotować". Kiedy już przejadł nam się kurczak najmniej a la KFC, przepisu na hamburgera jeszcze nie znamy, a instrukcja przygotowywania pity ma za małe literki, czas spróbować tortilli.
Ten placek jest cudowny. Przygotowanie go nie wymaga ani czasu ani żadnych zdolności. Ja jem go w trzech wersjach- z sałatką nicejską, z kawałkami kurczaka w glazurze i z wędzonym łososiem. Moja siostra je tortillę tylko w jednej wersji, czyli wpierdalam-w-placek-wszystko-co-znajdę.
Uwaga: nie polecam tortilli jako dania na walentynkową kolację.. Chyba, że jecie ją sami.*

Rybowędzona tortilla

  • gotowy placek tortilla
  • płat wędzonego łososia dobrego chowu, z płatkami złota
  • ulubiony serek topiony
  • liść sałaty lodowej
  • świeży tymianek
 1. Placek kładziemy na ciepłej, suchej patelni. Podgrzewamy z obu stron na małym ogniu, uważając, żeby nie przesadzić. Zbyt mocno podgrzana tortilla jest sucha i się łamie. Czasem, na wszelki wypadek, przed położeniem tortilli na patelni, smaruję ją z obu stron odrobiną wody.
2. Ciepłą tortillę smarujemy dość grubą warstwą serka topionego.
3. Na serze układamy kolejno: porwaną sałatę, kawałki wędzonego łososia i posypujemy tymiankiem.
4. Zwijamy tortillę według instrukcji na opakowaniu. Ja zawsze zaginam do środka dwa przeciwne krańce tortilli, a potem zwijam ją zaczynając od niezagiętego końca. Mojej siostrze nigdy się nie udaje. Ha ha.

Efekt jest niewyględny tylko na zdjęciu. Łosoś się do Was uśmiecha.


* Jak ja.

Z serii: Trochę kultury, chamie! Impreza.

Autor: Maj , środa, 9 lutego 2011 12:55

Postanowiłyśmy razem z K, nabrać trochę ogłady. Dlatego też doceniłyśmy miejsce herbaty w kulturze. Pierwszy toast!



Nie wiem czy powinnam się śmiać czy płakać.

Dzięki Ci, panie Bohrze, za Twe hojne dary

Autor: Maj , wtorek, 8 lutego 2011 22:24

Przyglądam się stanowi polskiej edukacji. Słucham o zmianach, jakie pewna profesor matematyki proponuje zarówno w szkolnictwie wyższym jak i w strukturze nauczania ponadgimnazjalnego. Zaczynam wątpić w dobrą wolę rządu, kiedy dowiaduję się, że posłowie entuzjastycznie przyjmują reformę szkolnictwa w zaproponowanej im postaci.
Myślę, że miałam duże szczęście, że nie zostałam tak bardzo dotknięta ogromem głupoty, która stanie się udziałem ludzi urodzonych 4 lata po mnie. W tym mojej rodzonej siostry.
Ja rozumiem, że kiedyś materiał był znacznie bardziej rozległy, że uczę się tylko jego ułamka. Rozumiem. Jednak wydaje mi się, że pewne rzeczy opanowałam, nie traciłam czasu tak dramatycznie ani w podstawówce ani w gimnazjum, mimo, że nie było jakiejś superintensywnej pracy.
Moje pytanie brzmi: czego obecnie uczą się dzieci przez te 9 lat podstawówki i gimnazjum? W tym roku do mojego liceum trafił pierwszy rocznik uczniów, którzy nie wiedzieli czym jest nierówność- nie, nie tylko nierówność kwadratowa. Nie wiedzieli, co to jest "ten znaczek". Moja mama jest nauczycielką w klasach 1-3. Kiedyś jej szkoła miała duże kłopoty na tle innych szkół, ponieważ, nie wnikając w szczegóły, pewna prosta kobieta zaczęła wysyłać donosy do kuratorium, ministra sprawiedliwości i prezydenta RP. Panie z kuratorium dość entuzjastycznie odniosły się do opinii oburzonego rodzica (nauczyciele starali się spacyfikować chłopaka, który bił, pluł, krzyczał i skakał po innych uczniach i nauczycielach.. A to już dyskryminowanie dziecka z ADHD.) i rozpropagowały pogląd, iż szkoła w miejscowości X, uczy LITEREK. Przez sześć lat, oho-ho-ho-ho.
Co się dzieje teraz? Nie z winy szkoły, a z powodu zmian w programie, moja mama ma obowiązek do końca drugiej klasy szkoły podstawowej nauczyć swoje dzieci dodawać płynnie dwójki (2-4-6-8-10...) i mnożyć w zakresie 25 bez konieczności pamięciowej znajomości nawet takiego ułamka tabliczki mnożenia.
Jak dziś pamiętam jesienne dni drugiej klasy, kiedy rodzice mnie przepytywali.
-9x6?
-yyyy...
-zrób to na rękach
-...54?
-7x7
-49
Tata zawsze pytał o 7x7. Za nauczenie się mnożenia w zakresie 100 miałam obiecaną wizytę w makdonaldzie.
W tym roku, z tego co wiem, do szkoły poszły sześciolatki. W kolejnych latach będziemy obserwowali znaczne pogorszenie poziomu na każdym etapie kształcenia. Nie rozpisuję się już szerzej o reformach w gimnazjum, które wyrzucają z programu chociażby funkcję liniową czy twierdzenie Talesa. Czekam kiedy znikną procenty, kibicuję pani, pani Hall. A przedmiot "przyroda" w liceum, jest już szczytem. Zniesmaczona mina opowiadającego o tym fizyka mówiła mi wszystko, co nauczyciel mógłby powiedzieć na ten temat.

Nie jestem zwolenniczką teorii spiskowych, ale widząc to co się dzieje, zastanawiam się, czy nie chodzi przypadkiem o...

Panicz Semen czuje się dziś niezdrów.

Autor: Maj , piątek, 4 lutego 2011 21:11

P: Kadaweryna i putrescyna wchodzą w skład jadu trupiego. Jest to toksyna- gaz lub ciecz, zależnie od temperatury otoczenia. Oprócz trupów, substancja ta znajduje się w.. nasieniu ssaków.
 ......chwila konsternacji......
H: Panie profesorze, czy to oznacza, że sperma jest niezdrowa?
P: Eeee... nie wiem na jakiej zasadzie i czy w ogóle przenika przez błony śluzowe.. yyyyyyeeeeee...yyyy...
M: Lepiej zostań przy witaminie C.

Świat wstrzymał oddech. Spermoterapia okazała się nieskuteczna. Eat this, bitches!

Kłótnia małżeńska

Autor: Maj , poniedziałek, 31 stycznia 2011 19:38

-Jaaasne, jaaasne, znam ja te twoje specjalistki od finansów, taaaaak
-No a niby od czego?! Ja pracuję przecież, a ty wydajesz moje pieniądze!
-I  po rękach ją całowałeś, tak?!
-Źle widziałaś, ja ci wytłumaczę..
-Nawet NIE CHCĘ SŁUCHAĆ twoich tłumaczeń
-..kobieta zasłabła, ja jej ŻYCIE RATOWAŁEM, JESTEM BOHATEREM, SŁYSZAŁAŚ KIEDYŚ O RESUSCYTACJI KRĄŻENIOWO-ODDECHOWEJ??!
- Resuscytacja w rękę?! Nieeeee, nie chcę tego słuchać..
-To nie słuchaj, po co w ogóle mnie wzięłaś, po co za mnie wyszłaś?!

Mój aktorski małżonek zmiażdżył mnie siłą swoich argumentów. Pani prowadząca warsztaty powiedziała, że nie pracuję twarzą. Po dokładnym przemyśleniu sprawy dochodzę do wniosku, że kiedy Bóg rozdawał mimikę i zdolności matematyczne, ja stałam w kolejce po długie nogi. 

Tak się mszczą na dzielni

Autor: Maj , piątek, 28 stycznia 2011 20:42

MICHAŁ K TO PEDAŁ I DAJE DUPY
TEL. 6**-***-**9

ALE JEST BRZYDKI

Wspaniale. Dzięki zadbanym stolikom w pociągach PKP znalazłam chętną dupę.

Krew i wymioty w dziewczęcej oprawie

Autor: Maj , środa, 26 stycznia 2011 23:00

Podczas pierwszych reklam pomyślałam sobie "O, super. Oprócz nas w rzędzie siedzą tylko dwie osoby. Zapowiada się zajebisty seans, bez siorbania, popkornów i esemesujących dwunastek".
Ze dwie reklamy później miejsca obok nas zajęły cztery chichoczące szesnastki. Każda miała michę nachos z sosem o świdrującym nozdrza zapachu i kubeł pepsi. Przeżegnałam się, a siedząca najbliżej mnie dziewczyna wyciągnęła samsunga omnię i zaczęła napierdalać mi światłem po oczach, bo sms-owała. Reszta kina była prawie pusta. Kocham ludzi, którzy koniecznie chcą siedzieć obok innych istot żywych, którym mogą uprzykrzyć życie. Ale nie o tym dziś.

Byłam z chłopcem na "Black Swan". Nie zdradzając fabuły filmu- jeśli się zastanawiacie czy obejrzeć, zróbcie to koniecznie. Cała widownia bardzo szybko pogrążyła się w ciszy, która trwała aż do pierwszych minut napisów końcowych. Zdecydowanie film jest.. niezwykły. To jeden z tych, które stają się trwałe. Dla mnie już zajmuje miejsce w jednym rzędzie z takimi produkcjami jak "Chicago", choć to może inny gatunek i inna tematyka. Mam na myśli, że ciężko zapomnieć jego klimat.
Obawiam się niestety, że historia Niny nie będzie przestrogą. Nie wnikam w to, czy reżyser chciał, by rzeczywiście nią była, ale nie sądzę też, by w jego wizji film miał być inspiracją. A dam sobie rękę uciąć, że za dwa, trzy miesiące "Black Swan" będzie ulubionym obrazem dziewcząt z zaburzeniami odżywiania. Szczególnie tych, dla których destrukcja własnego ciała ma podłoże w złych kontaktach z matką i pragnieniu perfekcji. Nie od dziś wiadomo, że dziewczęta z zaburzeniami odżywiania mają niskie poczucie własnej wartości. Pragną być idealne, osiągnąć perfekcję. Dopóki jej nie dotkną, nie są warte niczego poza cierpieniem. Żeby zapomnieć na chwilę o własnej beznadziejności, inspirują się zdjęciami, muzyką, książkami. A tu proszę, idealna historia. Młoda, piękna, perfekcyjna baletnica. Doskonale tańczy, nienagannie się ubiera. Ma stały plan dnia, jest sumienna, obowiązkowa i wszyscy są z niej dumni (no, przyjmijmy). Wkłada tytaniczną ilość pracy w ćwiczenia, odmawia sobie przyjemności z posiłków, co owocuje figurą hmm.. baletnicy. Widoczna jest każda kość, wszystkie żyły, prześwity, drobne naczynka. Biustu brak. Siedziałam w fotelu i myślałam "Boże. Chcę tak wyglądać. Z jednej strony to pociągające, a z drugiej chore.".
Dodatkowo, superambitna bohaterka realizuje marzenia swojej matki. Żyje w ciągłym stresie, który odreagowuje zmuszając się do wymiotów. Dziewczyna z zaburzeniami odżywiania myśli w takim momencie "Łał. Jest idealna, a robi to co ja. Też potrafię to osiągnąć.". Nawet jeśli to tylko filmowa postać, zawsze można uznać, że przecież chodzi o figurę Natalie Portman. A za nią jest już Keira Knightly, Audrey Hepburn itp..
Nie ważne jak kończy się opowieść o łabędziu. To nie ma znaczenia. Liczy się fakt, że wykreowano bohaterkę, którą można opacznie wtłoczyć w chorą głowę i nazwać wzorem.
Myślę o tym i szkoda mi trochę.

Sen

Autor: Maj , poniedziałek, 24 stycznia 2011 23:24

Mam dziwne sny, z których Freud byłby dumny. Niezależnie od tego, co akurat śnię, są tam emocje. Bardzo różne, często skrajne, ale to one sprawiają, że jest inaczej niż w życiu.
Chłopak, który śmieje się i mnie całuje. Dziewczyna, która krzyczy ze złości, a ja budzę się zlana potem. Inna, która płacze, jest bezradna. We śnie interakcje są nie tylko psychodeliczne, są również o wiele zdrowsze, niż w rzeczywistości. Uważam, że powinniśmy krzyczeć, kiedy coś nas boli. Powinniśmy śmiać się lub płakać, kiedy jesteśmy szczęśliwi. Często kwitujemy wszystko milczeniem albo chowamy emocje w sobie. Moim małym marzeniem jest pójść kiedyś na pole, stanąć sama w trawie po kolana i krzyczeć. Wrzeszczeć do zdarcia gardła. Ciągle nie mam odwagi.
Tym razem śnię o czymś, co nie będzie należało do mnie. Śnię o miłości spełnionej, romantycznej i leczącej. O Zaklinaczu. Byłoby tak pięknie.

Niestety, nie jestem wróżką i nie mam na to wpływu. Nie żyjemy w nocnym świecie, a w miejscu, w którym wstydzę się wyjść na pole, by się wykrzyczeć.

Z pamiętnika maturzysty: koszmar studniówki

Autor: Maj , niedziela, 23 stycznia 2011 15:25

Przestąpiłam próg podmiejskiego przybytku urody. Pan obsługujący maszynkę i Pan modelujący wielką szczotką uśmiechnęli się do mnie promiennie, a żel na ich włosach błysnął uwodzicielsko. Chuda jak szczapa, spalona sztucznym słońcem dziewczyna umyła mi włosy i oddała je w ręce grubej fryzjerki o stylówie Pocahontas. Cienki głosik wewnątrz mnie krzyczał "Nieeeeeeee!!!", bo byłam umówiona do Pana modelującego wielką szczotką.
Niebawem Pan modelujący musiał dołączyć do Pocahontas, bowiem na mojej głowie powstał wątpliwej urody twór spryskany zylionem warstw lakieru. Głosik wewnątrz mnie zaczął łkać. Po zapłaceniu pół stówy za dwa rodzaje lakieru i trzyczęściową, dziwną fryzurę, ze łzami w oczach wróciłam do domu i szybko umyłam głowę.
To dziwne, dziewczyna z upiętą, nieruchomą górą loczków, którą czesano przede mną, wydawała się być zadowolona. Nie wiem co mi tak nie pasowało..
Studniówka, sama w sobie, okazała się imprezą, na której nie można pić, nie można z niej wyjść, ale za to można za nią zapłacić i posprzątać.

Blacharskie przepisy: Kurczak "najmniej a'la" KFC

Autor: Maj , sobota, 15 stycznia 2011 23:16

Co prawda mogłabym dzisiaj napisać o teensach w komunikacji miejskiej albo o przygodach z przygotowań studniówkowych, ale mam doła. A na stres najlepsze jest gotowanie. I choć dziś nie zrobiłam tego konkretnego dania, uznałam, że jest ono wystarczająco blacharskie, by rozpocząć tę serię.

Zeszłego lata bardzo długo szukałam idealnego przepisu na prawdziwy przysmak dresów, na marzenie blachary- kurczaka z KFC. Trzeba przyznać, że moje ziomy uwielbiają fast-foody- a KFC to ich zdecydowany faworyt. Co bogatsi chłopcy przyznają się do skrywanej miłości do Burger Kinga, ale jednak restauracje pułkownika Sandersa cieszą się niezmiennie popularnością i zajmują w sercach podwarszawskich dresów miejsce szczególne. Czy to Otwock, czy Wołomin, Błonie czy Grodzisk, bez wyrzutów sumienia nikt tam nie odmówi porcji pikantnych stripsów.
Podczas moich poszukiwań natrafiłam na wiele fałszywych wersji. Tą prawdziwą znalazłam po kilku godzinach przeglądania forów i kulinarnych blogów. Przepis, którego zdecydowałam się użyć jest wersją najbardziej podobną, a jednocześnie możliwą do wykonania dla przeciętnego człowieka (bez gastronomicznej, ciśnieniowej frytownicy w domu..). Nie ma nic wspólnego z płatkami kukurydzianymi ani ciastem naleśnikowym. Dlaczego kurczaka smakującego idealnie tak jak ten z KFC nie da się wykonać w domu? Ponieważ prawidłowe odtworzenie przepisu jest cholernie trudne. Możemy jedynie zbliżyć się do smaku ulubionych stripsów. Czego nam brakuje? Mieszanki przypraw, z której przyrządza się marynatę. Bez tej mieszanki (lub innej, o podobnym składzie- zachęcam do eksperymentowania) nie uzyskamy smaku mięsa, za którym kryje się sukces KFC. Za to możemy dostać taki, na jaki mamy ochotę, próbując na własną rękę stworzyć coś nowego.
Dla gorliwych naśladowców, którzy zechcą zrobić kurczaka najwierniej jak się da mam jedną wskazówkę: zastąpcie podane przeze mnie jajko prawdziwe jajkiem i mlekiem w proszku. Należy wymieszać je z mąką i w ten sposób panierować kurę. Wtedy jedynym używanym płynem jest zimna woda.
Odradzam użycie w tym przepisie innych mięs niż to z piersi. Uwaga: używając mojego sposobu uzyskacie identyczną strukturę panierki. Smak zależy od sporządzonej przez Was marynaty.
Stripsy "najmniej a'la" KFC

  • kilka piersi z kurczaka pokrojonych na kawałki pożądanej wielkości (niezbyt grube, żeby przy smażeniu nie pozostały surowe w środku)
  • olej do smażenia
  • duży talerz obiadowy z mąką
  • talerz z jajkiem rozmąconym z odrobiną mleka
  • miska z zimną wodą
 Składniki na marynatę mojego pomysłu:
  • jasny sos sojowy
  • utłuczone ziarna kolorowego pieprzu
  • trochę soku z cytryny
  • kilka łyżeczek słodkiego sosu chilli
1.Składniki marynaty mieszamy i zalewamy nią pokrojone, umyte kawałki kurczaka. Dobrze wykonana marynata ma w swoim składzie kwas- w tym przypadku sok z cytryny. Umieszczamy w lodówce. Marynujemy przez kilka godzin, najlepiej przez całą noc.
2. We frytownicy rozgrzewamy olej. Kawałki kurczaka po wyjęciu z marynaty zanurzamy kolejno: na kilka sekund w misce z wodą, następnie w talerzu z jajkiem, a potem dokładnie obtaczamy w mące, by uzyskać grubą warstwę. Omączone stripsy umieszczamy na sitku o dużych oczkach i kilkakrotnie podrzucamy. Cykl zanurzania w naczyniach powtarzamy, skracając tym razem czas moczenia w płynach, a skupiając się na obtaczaniu w mące. Po raz kolejny podrzucamy na sicie.
3. Smażymy do uzyskania złotego koloru. Wyjmujemy na talerz wyłożony papierowymi ręcznikami. Podczas ociekania przykrywamy stripsy kilkoma ręcznikami również z góry, by pozbyć się możliwie największej ilości tłuszczu.
Efekt wygląda następująco:

Szczebiot

Autor: Maj , poniedziałek, 10 stycznia 2011 21:10

Pani po solarium, włosy kruczoczarne, wyprowadza na spacer swojego finezyjnego pitbulla.
- No już, już, kochanie, chodź..- mówi i cmoka ku zwierzęciu, mrugając rzęsami.
Za parą drepcze wysoki, łysy facet z kagańcem w ręce.
-Jureeeek kurwaaaa no chodź szybciej! Kurwaaaaaaaa....
-No idę kurwa, idę!

I'm gonna save my money, I'm gonna save my money..

Autor: Maj , sobota, 8 stycznia 2011 21:46

I'm gonna save my money... Ohh!! Shoes!


Co ja mam zrobić? Jako uzależniony Butomaniak, nie potrafię sobie odmówić butów. To nawet lepiej, kiedy ich sobie nie odmawiam.
Mechanizm odpuszczania wypatrzonej pary butów przebiega następująco:
Myślę o nich. Myślę więcej. Śnią mi się. Rysuję je na okładkach szkolnych zeszytów. Wpisuję je w szkielet benzenowy na chemii. Koniec końców wydzieram ostatnie grosze od rodziców, przeszukuję kubki, schowki, pudełka, torebki i wszystkie płaszcze w domu, proszę "babciu dołóż...!" i zapożyczam się u znajomych.
Kupione przez internet buty leżą w firmowym pudełku obok łóżka przez co najmniej miesiąc. Zaczynam trzymać je w szafie mniej więcej po dwóch, trzech miesiącach od kupienia, jak gdzieś zawieruszę pudło.
W zeszłym roku kupiłam przez internet kremowe espadryle Hilfigera. Cudo zapinane na pasek wokół kostki. Po każdym użyciu czyściłam je specjalnie do tego przeznaczoną szczoteczką do zębów i żelem do twarzy (Nie wiem jak to działało, ale są w stanie idealnym. Nadal kremowe.). Któregoś dnia zobaczyłam, że na białej wyściółce są szare ślady, a platforma jest niewyczyszczona.
Mama dostała opieprz za używanie bez pytania, pod moją nieobecność.
Do tej pory były w moim życiu trzy pary butów, którym na poważnie nie potrafiłam odpuścić. Nawet jeśli próbowałam, to tłukły mi się po głowie aż znalazłam na nie pieniądze. Były to:
1. Czarne, siateczkowe platformy z H&M
2. Zombie platformy Iron Fist
3. Kremowe espadryle Hilfigera
W poszukiwaniu szpilek na studniówkę zrobiłam błąd i weszłam do Hego's. Nie będzie mi dane zbyt szybko zapomnieć tej wizyty..
Chyba wygląda na to, że po raz kolejny świąteczne pieniądze odkładane na wakacje przepieprzę na buty, które będę zakładała okazjonalnie i czyściła po każdym użyciu. Potrzebuję konta w banku.